środa, 20 czerwca 2012

Rozdział 1: Pink glasses.

muzyka


Powtarzając jeszcze raz! Siedziałam w samolocie do Atlanty! Ciągle nie mogłam w to uwierzyć. Ja, Angie, prosta dziewczyna z kręconymi czarnymi włosami. Kolor oczu przechodzący od miodowego brązu do prawie głębokiej czerni. Czasami myślałam, że zależy to od mojego nastroju. Wydawało się dziwne, ale naprawdę tak to wygląda. Usta, hmm, wyróżniały się tym, że o każdej porze dnia i nocy były pełne i krwiste. Jednak na razie dość już o mnie.

~~~~~~~~

Prawie cały lot do Atlanty przespałam, ale, kiedy już się obudziłam, dowiedziałam się, że Victoria przesiedziała prawie szesnaście godzin jak na szpilkach. Przypadkowo zostałyśmy poinformowane, iż panicznie boi się latać.
- Jezu! Angie! Chodź ze mną i pomóż znaleźć toaletę. W samolocie bałam się nawet na chwilę odpiąć pasy! – pisnęła Victoria. Teraz już wiedziałam, dlaczego miała taki dziwny grymas na twarzy.
- Tylko spokojnie. Masz tutaj laureatkę szkolnych konkursów z angielskiego, która poradzi sobie z odczytaniem napisu ‘toilet’, czy czegoś w tym stylu – aż chciało mi się śmiać. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że byłam teraz w USA, a od domu dzieliło mnie kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy kilometrów; i nagle okazało się, że w każdym zakątku na Ziemi nie ominą nas najbardziej przyziemne sprawy.
- Czy zdajesz sobie sprawę co się właśnie teraz dzieje? – zapytałam Victorię, jak również samą siebie.
- Tak. – odpowiedziała tak po prostu. – Właśnie spełniamy nasze marzenia. Właśnie zaczynamy naszą pierwszą przygodę ze Stanami. Chwile, z których musimy wycisnąć jak najwięcej, ponieważ nie wiadomo kiedy następnym razem się powtórzą.
- Piękne słowa na piękny początek tego wyjazdu. – podsumowałam z wielkim „bananem” na ustach.
Tak o to wyszłyśmy z lotniska na rozpalony przez słońce parking (nie dziwię się, przecież jest sierpień), w wielkim stylu, na dziesięciocentymetrowych szpilach; gdzie czekał na nas kolega mojego brata, Luki. Na szczęście wiedziałam, jak wygląda, ponieważ nie aż tak dawno wyjechał do USA. Kiedyś zdawało mi się, że chciał ze mną chodzić, ale chyba dobitnie dałam mu do zrozumienia, iż nie jest w moim typie. Nie był brzydki, ale nie wygląd jest dla mnie najważniejszy. Chyba dlatego miałam tylko jednego chłopaka, co i tak było jednym z błędów popełnionych w dotychczasowym życiu.
 Bez problemu rozpoznałam Lukiego i z aprobatą przywitałam się z czarnym Mustangiem, obok którego stał.
- Hay, Luki!
- O! Angie myślałem, że się już was nie doczekam. Witam szanowną panią Victorię. – przesadnie szarmancko skłonił się przed ciocią, a kiedy ona już wsiadła do samochodu, otworzył ramiona, by mnie przytulić. Jego ręce jeździły po moich plecach, lecz gdy spoczęły tuż nad pośladkami…
- Luki, ręce! – upomniałam go i wyrwałam się z uścisku. Wsiedliśmy do lśniącego auta i ruszyliśmy w moją pierwszą przejażdżkę po Atlancie.
To co zobaczyłam przez godzinę jazdy jeszcze, bardziej pogorszyło moje zdanie o stanie jakości dróg w Polsce. Szosy były szerokie, każda miała po kilka pasów. Gdy wjechaliśmy do serca miasta, zobaczyłam kilkanaście prawdziwych drapaczy chmur. Porównując z kilkoma marnymi w Warszawie też nie było to bardzo pokrzepiające. Ale trzeba było skończyć już z tymi porównaniami. Po drodze Luki tłumaczył nam gdzie co jest i tak dalej... Nawet przejechaliśmy obok wjazdu na teren studia TVD, które miałyśmy razem z Victorią w najbliższym czasie odwiedzać. Ach... Zobaczę wszystkich aktorów! Nie będzie nas już oddzielała powierzchnia ekranu. Wszystko zapowiada się tak ekscytująco. Ale najpierw miałam poznać ciotkę Lukiego, która była tak dobra, by zapewnić dla mnie i dla Victorii nocleg.
Nie miałam żadnych oczekiwań co do domu, w którym miałabym mieszkać. Ale to, co zobaczyłam, było chyba następnym niewypowiedzianym marzeniem. Willa, na którą patrzyłam może nie była wielka, ale za to bardzo w moim guście. Od frontu od razu widać było dwie kolumny, które podtrzymywały daszek wokół wejścia. Cały dom został pomalowany w kolorach beżowych. Miał dwa piętra i z tego co zauważyłam zamieszkalne poddasze też.
Automatyczna, mosiężna brama otworzyła nam wjazd na zadbane podwórze. Czerwona kostka poukładana w różne wzory poprowadziła nas pod inny budynek, który uznałam za garaż. Kiedy wysiedliśmy, kątem oka zajrzałam na tyły domu. Zamrugałam parę razy, ponieważ albo miałam zwidy albo zobaczyłam prawdziwy basen. Stwierdziłam, że moja ciekawość zostanie zaspokojona później, ponieważ właśnie otworzyły się frontowe drzwi i wybiegła przez nie kobieta. Na oko miała pięćdziesiąt lat.
- Ach, witajcie! Zapewne ty jesteś Angie – wskazując na mnie, szybko skinęłam głową – a pani, to oczywiście jej ciocia Victoria, moje nowe lokatorki – kobieta wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Viki. – Oj, zapomniałam się przedstawić. Jestem Camilia Ciliar. Możecie do mnie mówić CC [sisi], tak jak mówi Luki. – uśmiechnęła się.
- Bardzo dziękujemy za to, że zgodziła się pani nas przyjąć. Jeśli będziemy dla pani problemem, proszę mówić, to wtedy poszukamy jakiegoś hotelu w mieście – Victoria od razu zaczęła od konkretów i uprzejmości.
- Przestańcie dziewczyny! To jest duży dom, który pomieści wiele osób, a towarzystwa zawsze lepiej jest mieć więcej niż mniej. – oznajmiła Camilia. Byłam już w pełni przekonana, że jest to bardzo miła kobieta, bez uprzedzeń. – Na pewno jesteście bardzo zmęczone. Luki pomoże wam zanieść bagaże i oprowadzi po domu. Prawda?
- Oczywiście, CC. – powiedział rześko kumpel.
No cóż jak przyjechałam tutaj na miesiąc, to musiałam przywieść potrzebne rzeczy, tak samo, jak Victoria. To nie nasza wina, że wyszło tego trochę dużo. Może zbyt dużo?
- Jeszcze raz dziękujemy za wszystko. – powiedziałam słodkim głosikiem – naprawdę nie może sobie pani wyobrazić, ile to dla mnie znaczy. – chyba trochę przesadziłam z tym wzruszeniem i aktorzeniem, ale miałam nadzieję, że nie wyszło to aż tak sztucznie.
- Ależ nie ma za co, kochana. – żachnęła się staruszka i przytuliła mnie.
Chyba ktoś się tutaj perfumował Chanel no.5. Ale dlaczego się dziwiłam? Patrząc na tą willę mogłam się domyśleć, że bieda raczej rzadko tu zaglądała. Jeśli w ogóle kiedykolwiek tu zajrzała.
Wzięliśmy swoje bagaże i ruszyliśmy w stronę wejścia. Przechodząc przez próg od razu zauważyłam, że dom był urządzony na styl nowoczesny. Dużo dodatków, oryginalnych kwiatów, dziwnych obrazów współczesnych (których nigdy nie zrozumiem). Wszędzie przestrzeń. To kochałam. Luki poprowadził nas jak lokaj, marmurowymi schodami na górę, a później mniejszymi schodami jeszcze wyżej. Gdzie naszym oczom ukazało się poddasze (urządzone również nowocześnie), które było co najmniej trzy razy większe niż mój pokój w Warszawie (który wcale nie był taki mały). Wybrałam łóżko, które było pod oknem i rzuciłam się na nie z impetem.
- Ałaa! Czemu to łóżko jest takie twarde?! – jęknęłam.
- Sztuka nowoczesna – westchnął teatralnie Luki.
- Przestań, Angie. Ciesz się, że mamy gdzie spać.. i – Viki zachichotała i mówiąc to otworzyła drzwi po drugiej stronie pokoju – mamy własną wielką, nowiutką łazienkę!
Podbiegłam i moim oczom ukazała się wielka łazienka z wanną, która spokojnie mogłaby pomieścić 3 osoby. Oprócz tego był tak samo obszerny prysznic; sedes, który przypominał prawdziwy tron (!) i umywalka. Wszystko w stylu nowoczesnym w kolorze czarnym, czerwonym i białym. To było takie luksusowe. Nie chciałam tego mówić przy CC, ale nigdy jeszcze nie miałam do czynienia z takimi, niemal królewskimi warunkami. Żeby poczuć się jak królowa, brakowało mi tylko korony i berła. Kiedy podeszłam do swojego łóżka zobaczyłam na stoliku nocnym plakietkę. Z tego co przeczytałam była to karta z tych, dzięki którym taniej dzwoni się za granicę.
- Czy jest ważna? – zapytałam i pomachałam mu plastikiem przed nosem.
- Tak. – odpowiedział Luki – kupiłem ją na wasz przyjazd, bo pomyślałem, że będziecie chciały zadzwonić, pogadać, no wiesz… zawsze z tą kartą jest taniej.  
- Dziękuję. – uśmiechnęłam się.
- Angie! Dzwoń szybko do swojej mamy, ja później zadzwonię do męża. Na pewno wszyscy martwią się, czy już doleciałyśmy, czy nie. – niemal krzyknęła ciocia.
- Spokojnie, już dzwonię. – uspokoiłam Viki. Załadowałam konto i wybrałam numer mamy.

- Halo? – jak usłyszałam głos mamy prawie się wzruszyłam. Jesteśmy przecież teraz tak daleko od siebie…
- Hay, mamo! Dzwonie, żeby powiedzieć, że już jesteśmy u cioci Lukiego i spokojnie przebyłyśmy lot. – zaczęłam.
- Mów za siebie – wtrąciła Victoria
- Jak się cieszę! Tak się o was martwiłam… I jak tam jest? Jak się czujecie?
- Jest wspaniale, mamo. Pani Camilia dała nam do dyspozycji całe poddasze, a gdy przejeżdżaliśmy przez miasto, Luki pokazał nam, gdzie jest studio Pamiętników... Jestem taka szczęśliwa. Szkoda, że was tutaj nie ma. – skłamałam z pokerową twarzą. Uprzejmości nigdy za mało.
- To twój wyjazd, córciu, no i oczywiście Victorii. Prześlij jej gorące pozdrowienia od starszej siostry. Niech pilnuje, żebyś za bardzo nie narozrabiała. A teraz muszę kończyć, ponieważ jutro mam na piątą  do pracy i muszę się wyspać, a u nas  jest teraz trzecia nad ranem. – wytłumaczyła mama i ziewnęła na potwierdzenie swoich słów.
- Ach! Wiedziałam, że zapomnę, że u was jest teraz zupełnie inna godzina. Następnym razem nie zadzwonię w nocy. – przyrzekłam.
- Tylko pamiętaj, że masz dzwonić codziennie i zdawać relacje! – ostrzegła mnie, a w wyobraźni zobaczyłam, jak macha palcem i patrzy na mnie srogo.
- Tak, mamo. – mruknęłam głosem małego dziecka.
- Trzymaj się córciu i masz pozdrowienia od śpiącego taty. Pa! - krzyknęła
- Bye.. – powiedziałam i rozłączyłam się.

Ach.. Mama.. Dzięki tej rozmowie uświadomiłam sobie dokładnie jak daleko jestem od domu. Tylko problem nie tkwił w tym, ponieważ nigdy nie byłam przywiązana do swojego miasta. Po prostu byłam daleko od bliskich mi osób. Lecz nie miałam zamiaru się martwic… Co to, to nie. Nie przyjechałam tu po to, żeby się nudzić, tylko, żeby świetnie spędzać czas.
Przyrzekłam sobie, że jutro zadzwonię do Michelle, mojej najlepszej koleżanki. To znaczy ona uważa, że jest moją najlepszą koleżanką, ale co do mnie... Mam inne zdanie. Przyjaciółki się nie obgaduje.


Ten niezwykły dzień zakończyła zwyczajna kolacja, w wielkiej kuchni. Zjadłam płatki i już byłam tak zmęczona, że nic nie kojarzyłam. Zobaczyłam, że Victoria też ledwo stoi na nogach.
- Mam taki wspaniały i szalony pomysł… – zaczęłam. Kiedy zobaczyłam przestraszoną minę cioci dokończyłam - żeby iść spać.
- O tak. Musimy to jak najszybciej zrealizować! – odparła ze śmiechem. Przeprosiłyśmy gospodarzy, powiedziałyśmy dobranoc. Ledwo doczłapałyśmy się na poddasze, a tam jak najszybciej wzięłyśmy prysznic, przebrałyśmy się w pidżamki i (już ostrożniej) rzuciłyśmy na nasze łóżka. Wiedziałam, że za chwilę odpłynę. Nawet usłyszałam miarowy oddech Victorii, świadczący o tym, że już poddała się snom. Powiedziałam tylko dla swojego mózgu jedno zdanie, zanim sama odpadłam.
Jak dzisiejszy dzień był taki odlotowy, to przygotuj się na jutrzejszy szał, kochana.

~~~~~~~~~~~

Następnego dnia obudziło mnie jakieś zwierzę. Okazało się, że to Victoria.
- Co chcesz?! Która to godzina?! Co robisz w moim domu? I czemu moje łóżko jest takie twarde? – przetarłam, otworzyłam oczy i okazało się, że to nie mój pokój! Dopiero teraz do mnie doszło, iż byłam tak nieprzytomna, że zapomniałam, że jestem w USA!!!
- Angie! Opanuj się! Nie jesteś w Warszawie tylko w A-tlan-cie! A teraz ocknij się i myśl trzeźwo, bo Luki ma dla ciebie niesamowitą wiadomość – dla podkreślenia swoich słów potrząsnęła mną mocno. Za mocno. Gdy sens słów do mnie dotarł, wyskoczyłam z łóżka jak oparzona i zbiegłam sprintem na dół w samej piżamie.
- Luki! Mów ! Szybko! Proszę… - wyrzucałam z siebie pojedyncze słowa. Luki obrócił się, w moją stronę z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
- Nie uwierzysz, ale…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz