Odwróciłam się w stronę Bonnie.
- Zróbmy to. – powiedziałam ze
śmiertelnie poważną miną.
-
Oszalałaś?! – usłyszałam krzyk Lukiego. Dopiero teraz zorientowałam się, iż od
naszej kłótni nie odezwał się do mnie ani słowem. Podszedł szybkim krokiem w
moim kierunku i chwycił za ramiona. – Po prostu „zróbmy to”? Od kiedy utworzyła
się z ciebie taka Matka Teresa, która chce uratować świat? W dodatku nie nasz?
- A od
kiedy interesujesz się tym co robię? – warknęłam i wyrwałam się z silnego
uścisku. – Ostatnią rozmową dobitnie dałeś do zrozumienia, jakie masz o mnie
zdanie. Dwa razy nie musisz powtarzać.
- Rozum ci
odjęło?! – raczej stwierdził fakt niż zapytał. – Przepraszamy wszystkich
zebranych, ale na chwilę was opuścimy, żeby porozmawiać na osobności.
- Nigdzie
nie idę. – burknęłam, jak małe dziecko. Rozejrzałam się po salonie i
zobaczyłam, że wszystkie oczy, bez wyjątków, wpatrują się właśnie we mnie i
Lukiego. Znowu spojrzałam na kumpla, którego twarz wyrażała w tej chwili wiele
emocji. Niedowierzanie. Złość. Strach. I prośbę do mnie: „OGARNIJ SIĘ!”. –
Większość zebranych to wampiry, więc i tak nas usłyszą. – stwierdziłam po
krótkim namyśle. – Śmiało. Mów przy wszystkich.
- Zmieniłaś
się. – rzekł, chociaż na tyle dobrze go znałam, iż wiedziałam, że na osobności
chciał mi powiedzieć coś zupełnie innego. – Stałaś się oziębła.
- Dla
ciebie… Oczywiście. Nie mam zamiaru być sympatyczna dla kogoś, kto mnie wyzwał
i nawet nie przeprosił. – syknęłam. Kiedy chciał się odezwać przerwałam mu
ruchem ręki. – Nie chcę tego słuchać. Teraz, jedyne co możesz dla mnie zrobić,
to zejść mi z drogi.
Na
potwierdzenie swoich słów odepchnęłam go lekko w bok, żeby nie zasłaniał
Bonnie. Przyjrzałam się jej. Właśnie studiowała (pewnie po raz setny) kartkę,
którą dał mi ojciec. Niby była tam zapisana cała instrukcja związana z
uruchomieniem klątwy. Tylko, co to było? Co miałam zrobić? Tego nie wiedziałam.
Modliłam się w duchu, aby obyło się bez żadnych ofiar. Ja… ja nie mogłabym…
zabić. Najgorzej, że pamiętałam, iż w każdym z rytuałów lała się krew. Po co
krew do magii!?
Mulatka
uważnie wpatrywała się w linijki tekstu. Dziewczyna bardzo się zmieniła od
kiedy dowiedziała się, że jest czarownicą. Zaczęła być stanowcza i zmądrzała.
Może po przemianie, jeśli zostanie mi trochę mózgu, porozmawiam z nią o magii,
księgach czarów Grimmore? Przecież, w pewnym sensie, też będę wiedźmą.
„Wiedźmą”
„Wilkołakiem”
„Wampirem”
To brzmi tak… dziwnie,
nienaturalnie. Wiedziałam, że jestem gotowa na uruchomienie klątwy, a
przynajmniej tak myślałam. Nie mogłam znowu tego rozpatrywać. Jest, jak jest. Podjęłam decyzję, której będę
się trzymać. Było już za późno na tchórzostwo.
- Bonnie,
proszę. Ja nie mogę tak długo o tym myśleć, bo zwariuję. – szepnęłam.
Postarałam się najbardziej, jak mogłam, aby mój głos był w tej chwili
stanowczy. – Podjęłam decyzję. Chcę, żebyś uruchomiła klątwę.
-
Zrozumiałam to za pierwszym razem, Angie. – dziewczyna podniosła głowę znad
kartki i spojrzała na mnie uważnie. – Będziesz miała jednak jeszcze trochę
czasu, ponieważ muszę pojechać do siebie i przywieźć kilka rzeczy. –
powiedziała i ruszyła w stronę drzwi, chwytając po drodze swoją torebkę. W
progu zatrzymała się i do mnie odwróciła. – Nie chcę udawać twojej starszej
siostry, ale radzę ci: przemyślanie; wykorzystaj ten czas.
Wyszła,
zostawiając mnie w pensjonacie z umierającym wampirem, wściekłą dziewczyną,
nadopiekuńczym kumplem, Ianem i Niną, którzy rozmawiali po cichu w drugim końcu
salonu i ciocią, która jako jedyna z całego towarzystwa próbowała zrozumieć
powagę sytuacji. Viki podeszła do mnie i pociągnęła za sobą, żebym usiadła na
sofę.
- Ona miała
rację, kochana. Nie będę cię namawiać, żebyś zmieniła decyzję. To wyłącznie
twój wybór i jesteś na tyle dorosła, żeby decydować o swoim życiu bez niczyjej
pomocy. Już ci to mówiłam. – powiedziała i potarła z czułością moje lewe ramie.
– Co chcesz zrobić w tym czasie… który ci został? – dokończyła z trudem
dobierając słowa.
- Ja… Sama
nie wiem. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Z jednej strony wiedziałam, że to
ciągle będę ja.... Tylko trochę „ulepszona”. Jednak z drugiej czułam się,
jakbym czekała na godzinę własnej egzekucji. Ile bym dała, żeby porozmawiać
teraz z rodzicami. Albo chociaż z ojcem… - Wiem! – krzyknęłam.
- O co
chodzi? – zapytała Viki.
Nie
odpowiedziałam na jej pytanie, tylko zwróciłam się w stronę Gilbert, która
właśnie wracała z łazienki ze świeżo namoczonym ręcznikiem.
- Eleno? –
spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. Widać było, że cała ta sytuacja z Damonem
powoli ją wykańczała. – Mogłabyś mi pożyczyć telefon? Chciałabym zadzwonić do
Bonnie.
- Jasne. –
zdziwiłam się, gdy bez żadnych kąśliwych uwag podała mi komórkę i znowu
podeszła do leżącego wampira.
Wybrałam
odpowiedni numer i czekałam aż czarownica odbierze. Po trzecim sygnale odezwała
się.
- Coś się
stało, Eleno?
- Hmm…
Bonnie, z tej strony, Angie. – wytłumaczyłam. – Mam do ciebie prośbę. Mogłabyś
znów nawiązać kontakt z moim ojcem, tak jak ostatnio? Pomyślałam, że chciałabym
z nim porozmawiać, poinformować jaką decyzję podjęłam.
- Rozumiem,
tylko jest taki problem. Na uruchomienie klątwy zużyje dużo mocy. Dzisiaj nie
ma pełni, żebym mogła się czymś posiłkować. Muszę być w pełni sił, a zaklęcie
dzięki któremu rozmawiałaś z tatą też zabiera trochę energii. Specjalnie
ostatnio prawie nie korzystałam z czarów, żeby być przygotowaną na wszystko.
Wiadomo, że jeśli chcesz uratować Damona zależy nam na czasie i… - zaczęła
wiedźma.
- OK. –
przerwałam jej, bo w głosie dziewczyny słyszałam, że czuje się niezręcznie. –
OK. – powtórzyłam. – Po prostu nie pomyślałam o tym, Bonnie. Teraz mi jest
głupio, że byłam taka egoistyczna i patrzyłam się tylko na siebie.
- Ale
możesz być pewna, że jak już zregeneruję siły po dzisiejszym rytuale to na
pewno pomogę ci połączyć się z ojcem. Wtedy będziesz mogła korzystać ze
wszystkich zasobów swojej mocy, więc tylko powiem, jakie zaklęcie jest
potrzebne. – powiedziała.
- Dobrze,
dzięki. No to…
- Czekaj! –
teraz to ona wcięła mi się w zdanie. – Co do twojego taty. On o wszystkim wie.
- Jak to? –
zdziwiłam się.
- Zagląda
tu czasu do czasu. Nie ma tyle mocy, żeby robić to często, ale nie martw się,
czuwa nad tobą. – poinformowała mnie i rozłączyła się.
Mimo złych
wieści, uśmiechnęłam się. Po pierwsze zrozumiałam w jakiej sytuacji znajduje
się Bonnie. Przecież w serialu dobitnie pokazali, że każde zaklęcie ją męczy.
Po drugie, poczułam ciepło w sercu, kiedy czarownica powiedziała, że tato nade
mną czuwa. Ciekawe, czy u nich ciągle „czas stoi w miejscu”, czy gdybym
zdecydowała się teraz wrócić wylądowałabym na planie serialu.
Dopiero
teraz zorientowałam się, że Victoria zadała mi jakieś pytanie, jednak byłam tak
zaaferowana swoimi przemyśleniami, że nic nie usłyszałam.
- Hę? –
zapytałam „bardzo” inteligentnie.
- Co teraz
zamierzasz zrobić? – powtórzyła. – Nie jestem aż taka głucha, żeby nie słyszeć
o czym rozmawiałaś.
- Wiem, że
to zabrzmi głupio, ale potrzebuję długopisu i kartki. – oznajmiłam.
- Pokój
Stefana. - niespodziewanie odezwała się Elena - Na jego biurku zawsze leży dużo
czystych kartek, długopis też tam znajdziesz.
- Dziękuję.
– odpowiedziałam i ruszyłam schodami na górę.
Chyba po
raz pierwszy odkąd tutaj wróciłam zobaczyłam tę wielkoduszną Elenę, która
irytowała niemal wszystkich w serialu.
Czyżby powoli zmieniała swój stosunek do mnie? Czy przymilała się tylko
dlatego, że byłam ostatnią nadzieją dla Damona, którego najwyraźniej kochała?
Jednak musiałam odejść od tego tematu, gdyż znalazłam się właśnie przed pokojem
Stefana.
Powoli uchyliłam drzwi i zapaliłam
światło. Rozejrzałam się po sypialni. Trochę się zmieniło od momentu, w którym
Stefcio zaciągnął tu mnie i Lukiego. Na dywanie nie było już wielkiej kałuży
krwi. Wszystko było uporządkowane. Ciekawe, czy zrobił to młodszy Salvatore,
czy jego starszy brat? Nie chciałam się nad tym zastanawiać. To w tym pokoju po
raz pierwszy zamieniłam się w wampira; odkryłam, że mam „cudowne” geny. Nie
chcąc dłużej przebywać w tym pomieszczeniu, chwyciłam dwie duże kartki papieru,
czarny długopis i twardą podkładkę. Coś zaszeleściło spod wielkiej zasłony. Z
wyostrzonymi zmysłami, gotowa do ataku podeszłam w tamtą stronę. Jednym szybkim
ruchem, odsłoniłam ją. Nikogo tam nie było. Żadnego śladu, żeby wcześniej ktoś
tam stał. Chora wyobraźnia.
Czym prędzej wyszłam z pokoju i
zatrzasnęłam za sobą drzwi. Skierowałam się na dół, potem do drzwi
wyjściowych.
- Chodź Viki.
Potrzebuję cię teraz. – oznajmiłam i opuściłam dom, zostawiając otwarte drzwi.
Po chwili ciocia wyszła i razem
ruszyłyśmy w stronę małego lasu. Weszłyśmy trochę w głąb, żeby nie było widać
pensjonatu. Znalazłam większy głaz i usiadłam na nim. Viki zrobiła to samo,
żebyśmy stykały się plecami. Nie wiedziałam ile czasu mi zostało, więc od razu
zabrałam się za pisanie.
Kochany Tato…
~~~~~~~~~~~
Cokolwiek się stanie, zawsze z wami.
Kochająca córka, Angie…
Kolejna łza spadła na gruby
papier. Na dwóch kartkach zapisanych po brzegi było dużo takich mokrych kropek.
Nie wiedziałam jak to zrobię, ale ten list musi trafić do moich rodziców. Wytarłam twarz o skrawek zielonej bluzki,
którą miałam na sobie. Przez cały ten czas Viki siedziała tyłem do mnie. Kiedy
wstałam i obróciłam się w jej stronę, zobaczyłam, że w kącikach oczu też ma
łzy.
Złożyłam dwie kartki na pół i
napisałam na czystym polu: William Reed.
Chwyciłam Victorię za rękę i
razem ruszyłyśmy w stronę pensjonatu. W tle mógłby teraz lecieć „Marsz żałobny”
Chopina. Idealnie pasował do sytuacji i mojego nastroju.
Ja to chyba jednak miałam dziwną
przypadłość, że w śmiertelnie poważnych momentach zaczynałam myśleć o
głupotach. Może to był mój sposób na stres? To dlaczego teraz czułam się
dziwnie rozluźniona. Tak jakbym w list włożyła wszystkie emocje. Może po prostu
wiedziałam, że postępuję właściwie? Nie miałam pojęcia.
Trzymając się za ręce, weszłyśmy
do pensjonatu. Powitał nas Damon plujący krwią.
- Umieram, kurwa! – wrzasnął na
cały dom i w wampirzym tempie, jak huragan przebiegł po salonie.
- Dziewczyny, uważajcie, ma
omamy. – ostrzegła Elena i szybko podbiegła w naszą stronę.
Damon w sekundę znalazł się przed
nami. Złapał Gilbertównę za ramiona i mocno potrząsnął.
- Katherine… Dlaczego mnie
zdradziłaś. Kochałem cię. A ty… - jąkał się.
Jeszcze nigdy nie widziałam go w
takim stanie. Przez ekran telewizora wszystko wyglądało mniej poważnie.
Uruchomiłam na wszelki wypadek gen wampira.
- Damon, uspokój się. To Elena,
nie Katherine. Nie krzywdź Eleny. Elena jest dobra. – powtarzałam jak do małego
dziecka.
Teraz wampir utkwił wzrok we
mnie.
- Ty… ty mi to rozbiłaś!
Myślałem, że jesteś dobra, a jesteś potworem! POTWOREM! – wrzeszczał.
Nie dałam wytrącić się z
równowagi i kiedy Salvatore zaatakował, byłam już przygotowana. Przyparł mnie
do ściany. Nasze twarze zmieniły się w tym samym czasie. Wiedziałam, że jestem
od niego słabsza, ponieważ nie mogę skorzystać z całej mocy. W ostatnim
momencie powstrzymałam wampira przed wbiciem ręki w moją klatkę piersiową.
Siłowaliśmy się, jednak Damon powoli zaczął wygrywać i jego dłoń była coraz
bliżej mojego ciała. Przegrywałam. Zaraz mężczyzna wbije rękę przez moje ciało i
wyrwie serce. Wrzasnęłam kiedy paznokciami przebił przez moją bluzkę i skórę.
Nie dlatego, że mnie to bolało, tylko wiedziałam, że jeśli teraz czegoś nie
zrobię to… Poczułam, jak jego palce
wbijają się głębiej w moje ciało. Teraz
w moich oczach stanęły łzy wywołane przez ból. Byłam na skraju utraty
przytomności, kiedy poczułam jak jeden palec wampira dotyka mojego serca. No i
oczywiście w takiej sytuacji przypomniałam Matrixa, kiedy Neo wyciągnął pocisk
z klatki piersiowej Trinity. Parodia.
Już nie dałam rady się z nim
siłować.
Odpuszczę. I tak przegram. I tak
umrę…
Nie rozpoznawałam dźwięków, obraz
przed moimi oczami był rozmazany. Puściłam rękę Damona gotowa na śmierć. Nie
winiłam go za to. On miał rację. Byłam potworem. To przeze mnie stracił zmysły.
Jednak kiedy myślałam, iż moje serce zaraz opuści swoje miejsce, dłoń wampira
stanęła. Chwilę później zdawało mi się, że opuściła ciało. To już po wszystkim?
Już nie żyję? Myślałam, że to będzie bardziej… bolesne?
Jednak po chwili usłyszałam jakiś
krzyk, potem moje ciało stało się lekkie, a zmysł równowagi podpowiedział, że
znajduję się w pozycji poziomej. Wszystko było takie niewyraźne. Czyżby zaraz
miały podlecieć aniołki z harfami i zabrać mnie do nieba? Pfu. Raczej do
piekła. Zachowaniem na to pierwsze nie zasłużyłam. Lecz zamiast anielskiej
muzyki usłyszałam następne krzyki. Poczułam, że odzyskałam władzę nad ciałem.
Czy nie powinnam raczej go opuścić? Widocznie tak naprawdę reguły były zupełnie
inne. Zamrugałam. Obraz zaczął nabierać ostrości. Odruchowo wstałam do pozycji
siedzącej.
Żyję.
Szkoda.
Chyba wolałabym umrzeć.
Obok mnie, na podłodze wił się
Damon, jęcząc z bólu. Viki szła ostrożnie w moją stronę, a Elena kierowała się
w stronę wyjścia.
Ucieka. - Przewinęło
mi się przez myśl.
Jednak znowu się myliłam,
ponieważ drzwi były wyłamane, a w progu stała Bonnie ze skupioną miną. Kiedy
starszy Salvatore stracił przytomność rozluźniła się i skierowała w moją
stronę.
- Nie mamy dużo czasu. Zaklęcie
zamrażające utrzyma się maksimum przez dwie godziny, a uruchomienie klątwy
trochę trwa. – oznajmiła czarownica. – Musisz szybko powrócić do postaci
człowieka. W czasie przemiany, jak to tutaj napisane… - pomachała kartką którą
trzymała w ręce. – masz być czysta. Rozumiem to jako nieużywanie żadnego genu w
tej chwili. Raczej twojemu ojcu nie chodziło o okres. Prawda? – zapytała
retorycznie.
Przez moją
twarz przemknął cień uśmiechu. Powoli przy pomocy Viki, wstałam z podłogi.
Kiedy przejechałam po zębach, kłów nie wyczułam, jednak zdążyłam się jeszcze uleczyć
w wampirzym tempie. Na szczęście, ponieważ dziura wielkości dłoni pod żebrami
nie załatałaby się tak szybko w przypadku człowieka.
-
Dziewczyna w pełnym znaczeniu tego słowa. Na dodatek bez miesiączki, czyli w
stu procentach czysta jak łza. – powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Podejdźmy
do kominka, ponieważ będzie nam potrzebny ogień. – zakomenderowała mulatka.
- A co z
Damonem? – zapytałam niepewnie.
- Zaniosę
go na górę i przypilnuję jeśli zbudziłby się wcześniej. – zaproponował Ian,
który od jakiegoś czasu stał w odległym kącie pokoju z Niną.
- A ja
wezmę na wszelki wypadek strzykawkę z werbeną z zapasów Alaricka. – dodała Elena.
- Ci,
którzy nie mają zadań, lepiej niech pójdą do swoich pokojów. Nie wiadomo jak
będzie przebiegać uruchamianie genów. – powiedziała złowieszczo Bonnie.
Kiedy Luki,
Nina, Elena i Ian z Damonem na rękach zniknęli na schodach, czarownica odwróciła
się w moją stronę.
- Nie martw
się, Angie. Postraszyłam tak tylko, żeby ułatwili nam pracę. Na kartce od
twojego ojca nie było nic napisane o bólu. – oznajmiła dziewczyna z serdecznym
uśmiechem.
- To, że
nie było wspomniane, nie znaczy, że go nie będzie. – mruknęłam pod nosem. –
Viki idź na górę, do pokoju. Na wszelki wypadek. Nie chcę, żebyś patrzyła na to
wszystko. Nie wiadomo, jak później będę się zachowywać. A jeśli już nie będę
sobą i… wpadnę w jakiś szał? Bonnie ma ochronę, ale nie chcę, żeby tobie się
coś stało. – kiedy ciocia chciała coś powiedzieć, ale przerwałam jej gestem
ręki. – Najlepiej pójdź do pokoju z Niną i Lukim. Trzymajcie się razem, może
zamknijcie drzwi też ze względu na Damona.
No i wiesz…
- Angie… -
Victoria podeszła do mnie i przytuliła z całej siły. – Pamiętaj, że bez względu
na to, czy będziesz dziewczyną, wampirem, najpotężniejszą babką na
świecie, to zawsze będziesz ty, ANGIE
REED. Moja kochana siostrzenica, bardziej przypominająca
przyjaciółkę. Rozumiesz? – pokiwałam głową. – Nic ciebie nie zmieni, jeśli
będziesz sobą. Przecież te geny od urodzenia były częścią ciebie. Wszystko
będzie dobrze.
Viki
skończyła swoje przemówienie, oderwała się ode mnie i przesyłając pokrzepiający
uśmiech też ruszyła na górę.
- No to jak?
Zróbmy to ? – czarownica powtórzyła moje słowa i teatralnie wyłamała sobie
palce.
-
Oczywiście. – odparłam. – Na czym polega to zaklęcie? Ty będziesz robić
czary-mary, a ja mam skakać na jednej nodze?
Bonnie
zaśmiała się serdecznie, w tym samym czasie wyjmując z torebki trzy małe
flakoniki.
- Chyba
obejrzałaś zbyt dużo nieprawdziwych filmów o czarach. – powiedziała brunetka i
położyła na stole mały, srebrny nóż. Kiedy usłyszała, jak głośno przełknęłam
ślinę jej uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. – Uwierz, znam się na tym.
- Myślałam
o operacjach plastycznych, ale teraz nie chcę iść pod skalpel. – wymruczałam
pod nosem.
- O tym
mówisz? – obróciła nożyk w dłoniach. – Cóż… Przy każdym zaklęciu leje się
trochę krwi. Jednak przejdźmy do rzeczy.
Dziewczyna machnięciem ręki
odsunęła dwa fotele pod ścianę, robiąc więcej przestrzeni przed kominkiem, z
którego w jednej chwili buchnął ogień. Sięgnęła do torebki po mały woreczek. Z
jakiegoś pyłu, który był w środku, usypała koło. Miało może dwa metry średnicy.
Tym samym proszkiem podzieliła je na trzy równe części, tworząc coś podobnego
do niedokończonego znaku pokoju. Poza okręgiem w równych odległościach
postawiła trzy świeczki. Na zwykłej kartce papieru, którą też wyciągnęła z
torby, narysowała ten sam symbol, tylko zamiast świeczek widniały trzy wielkie
literki „W”. Co za prymityw… Wampir, Wiedźma i Wilkołak? Mogliby wysilić się i
wymyślić coś… ciekawszego? Wiem, zaczęłam marudzić, ale cóż mi teraz pozostało?
Na pewno nie za wiele czasu.
- Usiądź po turecku w tym okręgu.
– poinstruowała mnie czarownica. – Najlepiej na samym środku, tak żeby ciało
nie wystawało poza.
Od razu wykonałam rozkaz i znowu
zanurzyłam się w rozmyślaniu.
Mimo pokrzepiających słów Viki,
po mojej głowie wciąż chodziły czarne myśli. Nie przerażało mnie tylko to, że
nie wiadomo, czy wrócę do swojego domu. Bałam się, ponieważ ciągle miałam przed
oczami wizję siebie, umazanej krwią niewinnych ludzi z wariackim uśmiechem na
twarzy. Włosy w nieładzie. Porwane, brudne ubrania. Obok mnie porozrzucane
ciała ofiar. Cały czas czarne, czyli wściekłe oczy. A jeśli to jakieś prorocze
wróżby? Może stanę się taką krwiożerczą bestią bez uczuć?
Potrząsnęłam głową, próbując w
ten sposób odgonić straszne myśli.
To nie prawda.
Zaczęłam powtarzać to sobie w
kółko.
Jednak w głębi duszy wiedziałam,
że nawet jeśli to była prawda, teraz nie mogłam uciec. Podjęłam decyzję i
musiałam być gotowa na konsekwencje, bez względu na to jakie by one nie były.
Spojrzałam na Bonnie, która po
pięciominutowym monologu w niezrozumiałym języku, ucichła. Nagle jedna ze świec
zapaliła się małym płomieniem, powoli go zwiększając. Dziewczyna w tym czasie
szybko złapała za pusty flakonik i nożyk. Chwyciła mnie za nadgarstek i
wyprostowała rękę. Spojrzała mi w oczy przepraszająco i zanim zdążył się
włączyć mój instynkt samozachowawczy, przejechała ostrzem po dłoni. Syknęłam z
bólu, a w moich oczach pojawiły się łzy. Jednak zacisnęłam zęby i ani drgnęłam.
Czarownica tak trzymała buteleczkę, aby ani jedna kropla krwi nie znalazła się
na podłodze. Kiedy flakonik został wypełniony do pełna, dała mi czysty, biały
ręcznik, abym uciskała nim ranę. Chociaż moja dłoń wydawała się płonąć,
spróbowałam nie skupiać się na bólu, tylko na czym innym. Zaczęłam obserwować
poczynania mulatki. Odeszła ode mnie na parę kroków i położyła kartkę z tym
samym symbolem przed swoimi nogami. Znowu zaczęła swój monolog, tym razem o
wiele krótszy, a gdy skończyła mówić, zamknęła oczy i przechyliła naczynie z
moją krwią. Mimo, że nie patrzyła się na świstek papieru, czerwonawy płyn,
spłynął wprost na pierwszą literę „W”. Bonnie otworzyła oczy. Spojrzała wprost
na mnie.
- Witch. – szepnęła.
W jednej sekundzie podniosłam się
na nogi, kiedy ostry ból przeszył moją głowę. Nigdy nic takiego nie czułam.
Myślałam, że zemdleję, albo rozsadzi mi czaszkę. Chciałam podbiec do
najbliższej ściany i walnąć głową w mur.
- Aaaaaa! – wrzasnęłam piskliwym
głosem.
- Angie nie możesz się ruszyć
poza okrąg! – krzyknęła czarownica. – Jeśli to zrobisz, cały proces zostanie
przerwany. Musisz to wytrzymać, teraz twój rozum człowieka zmienia się w umysł
wiedźmy.
Upadłam na kolana. Kiedy jeszcze
sekundę temu mogłam zwijać się z bólu, teraz wszystko odeszło, a moja głowa
stała się dziwnie lekka.
Litera „W” była teraz napisana
moją krwią, co wyglądało przerażająco. Świeczka, która jako jedyna się
zapaliła, płonęła teraz ciemnoczerwonym płomieniem. Pierwszy raz w życiu
widziałam coś tak… upiornego? Pięknego? Nie wiedziałam, które określenie było
lepsze.
W tym czasie Bonnie znowu zaczęła
mówić zaklęcie, kiedy skończyła i podeszła do mnie z nowym flakonikiem i
nożykiem, wychrypiałam:
- Co teraz?
- Wilkołak – odparła z poważną
miną.
Z buteleczką i jej zawartością
zrobiła to samo co wcześniej z poprzednią. Oczywiście teraz nie wyszeptała
„witch”, tylko „werewolf”.
Z zaciśniętą szczęką czekałam na
nadejście cierpienia. Co dziwne, nic na razie mnie nie bolało. Nagle poczułam,
jak moje palce się wyłamują. Tylko ten odgłos… Był jakiś inny. Taki…
głośniejszy, mocniejszy. Jakby ktoś łamał po kolei wszystkie moje kości. Kiedy
w oczach znów zagościły łzy, a ręce wyglądały, jakby przejechałby po nich
traktor, zaczęło się najgorsze. Dokładnie w tym samym czasie połamały mi się
kości przedramienia, później ramiona, a następnie pozostałe kosteczki w całym moim
ciele. Poczułam się jakbym traciła przytomność, a jednak nadal miałam otwarte
oczy. Kiedy leżałam w środku okręgu z połamanymi wszystkimi kośćmi, wyglądałam
zapewne, jakbym była małą szmacianą lalką. Po chwili kości zaczęły się chyba
łączyć, ponieważ znowu słyszałam nieprzyjemny zgrzyt. Nie rozumiałam o co
chodzi, przecież nic mnie już nie bolało, jednak czułam się jakoś inaczej.
- Teraz twoje ciało nauczyło się
przemiany w wilkołaka. – powiedziała Bonnie, lecz nie patrzyła się w moją
stronę. Odruchowo spojrzałam na swoją rękę.
O mój Boże! – pomyślałam, a z moich ust, a raczej pyska wydobył się
cichy skowyt.
Ja nie miałam dłoni! Miałam
OWŁOSIONĄ, WIELKĄ ŁAPĘ!!!
Zrobiło mi się niedobrze.
Zachwiałam się na czterech
kończynach, przewaliłam na bok i zemdlałam.
Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam
czarownicę, odwróconą do mnie tyłem, trzymającą w ręku nowy zestaw ubrań.
Ciągle byłam w tym piekielnym kole. Czyli został jeszcze wampir.
- Ile czasu byłam nieprzytomna? –
zapytałam z ciekawością, szybko narzucając na siebie odzież.
- Nie wiem. Może około dwudziestu
sekund? – wyznała dziewczyna. – Na pewno
nie dłużej, więc się nie martw.
Myślałam, że zemdlałam na co
najmniej godzinę! Obróciłam się, a wokół siebie zobaczyłam strzępki ubrań,
które wcześniej miałam na sobie. Zwróciłam też uwagę na drugą świeczkę, w która
paliła się ciemnoczerwonym płomieniem.
- No to teraz czas na wampira. –
oznajmiła dziewczyna.
- Domyśliłam się już. – mruknęłam
pod nosem, tak aby nie usłyszała.
Powtórzyła wszystkie czynności,
oczywiście zmieniając słowo wypowiedziane na głos. Teraz siedziałam po środku
okręgu, czekając na to, co się wydarzy. Przez cały czas przyciskałam
zakrwawiony ręcznik do trójkąta, który zostały wyryty nożykiem na mojej skórze.
Rana była bardzo głęboka. Odsunęłam na chwilę prowizoryczny opatrunek i
spojrzałam na dłoń. Wydawało mi się, że symbol został podzielony kolejnymi
ranami na trzy równe części. Zrobiło mi się niedobrze, więc szybko odwróciłam
wzrok.
- Dlaczego nic się nie dzieje? –
zapytałam Bonnie.
Jednak szybko pożałowałam swoich
słów, ponieważ całe moje ciało przeszył okropny ból. W następnej chwili
poczułam smak krwi w ustach. Przez moje serce przechodziły dziwne impulsy. Nie
dałam rady zaczerpnąć powietrza. Umieram! Jezu! Umieram! Coś poszło nie tak! To
był koniec.
- Bonnie, pomóż mi! –
wycharczałam, przy okazji plując krwią. – Ja umieram.
- Ja… ja nie mogę. Wszystko
zrobiłam dobrze. Teraz twoje ciało umiera. – powiedziała trochę zmieszana.
- Umieram!!! – wysyczałam
ostatkami powietrza.
To uczucie, kiedy w moich płucach
nie było już ani grama tlenu, przypomniało zachłyśnięcie się wodą. Za wszelką
cenę, do samego końca próbowałam nabrać powietrza. To niemożliwe, że moje ciało
umierało! Coś poszło nie tak…
Zupełnie inaczej wyobrażałam
sobie swoją śmierć. Myślałam, że będzie taka… poważniejsza? Nie, to złe słowo.
Teraz nie mogłam znaleźć prawidłowego określenia.
Może jednak taki był proces?
W sumie to całkiem logiczne.
Straciłam panowanie nad
kończynami. Osunęłam się w ciemność.
~~~~~~~~
To śmieszne… Sławne białe światło
na końcu tunelu naprawdę istnieje? Myślałam, że to tylko wymysł pisarzy, a
jednak właśnie teraz spoglądałam w stronę oślepiającego, jasnego światła. Za
mną, ani po bokach nie było niczego. Ciemna, pusta przestrzeń. Tylko ten jaskrawy
tunel przede mną. Było w nim coś przyciągającego. Nie zastanawiając się nad
tym, co robię zaczęłam biec w jego stronę. Kiedy byłam już naprawdę blisko
białych wrót, przystanęłam. Coś mi nie pasowało. Ten afrodyzjak unoszący się w
powietrzu. Skupiłam się bardziej. Nie, to była krew! Tak właśnie pachnie krew!
Po chwili jasny tunel został zalany przez
gęstą ciemnoczerwoną ciecz. Ciemna barwa całkowicie przysłoniła biel. Zostałam
sama w ciemności. Krwistej i przerażającej. Samotna…
~~~~~~
"Śmierć
rozwiązuje wszystkie problemy, nie ma człowieka nie ma problemu".
Nie wiem, dlaczego właśnie w tej
chwili, kiedy czułam się, jakbym przebywała w jakiejś próżni; przypomniały mi
się słowa Stalina. Czy chodziło o to, że ja jestem tutaj problemem, czy Klaus;
a może nic się nie zmieniłam i zwyczajnie coś padło mi na mózg? Chciałabym znać
odpowiedź na jakiekolwiek pytanie, a miałam ich jeszcze kilka w zanadrzu.
Czy przemiana się powiodła?
Czy umarłam?
Dlaczego nic się nie dzieje?
Spojrzałam na swoją dłoń. Ciągle
była na niej paskudna rana. Przynajmniej już nie sączyła się z niej krew.
Przejechałam palcem po trójkącie. Syknęłam z bólu. W tym samym czasie
usłyszałam w oddali dziwny szum. Bardzo przypominał… morze?
- Fuck. – szepnęłam.
Z trzech stron nadciągały do mnie
potężne fale. Kiedy jeszcze były daleko, po środku każdej z nich zobaczyłam
majaczącą się, czyjąś sylwetkę… Moją sylwetkę! Trzy inne „ja” mknęły w moją
stronę z zawrotną szybkością. W jednej chwili całe moje ciało zrobiło się
przeraźliwie zimne. Gdy woda dotknęła mojej skóry, poczułam, że coś jest nie
tak. Płyn, czy cokolwiek to było, nie odbił się ode mnie tylko jakby przeniknął
moją skórę.
Kiedy już wszystko wchłonęłam, w
głowie został mi tylko jeden wyraz: Śmierć.
~~~~~~~~~
- Krwi! – syknęłam i w jednej
sekundzie poderwałam się z podłogi.
- Przepraszam, naprawdę
przepraszam, ale obiecałam, że pomogę. – jęknęła wampirzyca. – Teraz jesteś
jeszcze słaba. Przemiana potrwa jeszcze trzy dni. – mruknęła do siebie pod
nosem.
Zanim zdążyłam zrozumieć o co jej
chodziło, poczułam, jakby moje ciało się zamroziło. Nie mogąc poruszyć ani
jednym mięśniem upadłam na podłogę, a czarownica razem ze mną. Zobaczyłam, że
dziewczyna straciła przytomność, ale nie mogłam nic zrobić!
- Pomocy! – wrzasnęłam z całych sił.
– Bonnie zemdlała!
Po jakiejś chwili pojawiła się
przede mną Elena z kubkiem i ostrym nożem. Nacięła mój nadgarstek i poczekała,
aż trochę płynu pojawi się w szklance. Nie minęło kilka sekund, a rana sama się
zasklepiła. Dziewczyna odeszła bez słowa.
Dopiero teraz wszystko do mnie
doszło. Udało się. Jestem niezniszczalną hybrydą. Dlaczego w takim razie jednym
zaklęciem położyła mnie na podłogę młoda czarownica? W sumie siebie też. Mówiła
coś o trzech dniach przemiany? Oj, długo.
Spać.
Mam nadzieję, że to nie będzie bolesne.
Spać.
Wystarczająco się nacierpiałam.
Spać.
Dobra, już dobra, tylko się
zamknij… - pomyślałam i oddałam się w ręce Morfeusza.
Masz bardzo fajny blog, ale nie jestem pewna czy dobrze zrozumiałam. Główna bohaterka przemienia się w hybrydę przez trzy dni, a to co o tym zdecydowało było ugryzienie Damona? To znaczy, że on umarł, a ty nawet o tym nie wspomniałaś? Wybacz, ale trochę się pogubiłam.
OdpowiedzUsuńTak poza tym, to skoro tak lubisz Pamiętniki Wampirów, to może zajrzysz do mnie? Na razie jest dość tajemniczy prolog, ale to szybko się zmieni.
Damon został ugryziony, ale jeszcze tuż przed tym jak Angie "zasnęła" Elka rozcięła jej nadgarstek i zabrała trochę leczniczej krwi, po to aby uleczyc Damona. On nie umarł, ponieważ to właśnie tylko krew bohaterki mogła go uleczyc. ;] Mam nadzieję, że trochę wyjaśniłam wszystkie nieścisłości. ;)
UsuńNiedługo wracam z wakacji i wtedy zacznę nadrabiac wszelkie zaległości. Już przeczytałam prolog Twojego opowiadania, ale za komentowanie niestety zabiorę się później.
Pozdrawiam ;)
Jestem w odpowiedzi na Twój komentarz u mnie. Więc, bardzo się cieszę, że tak strasznie spodobała ci się moja historia. Owszem, jest ona zainspirowana Szeptem, ponieważ ubóstwiam Beccę Fitzpatrick a w szczególności Patcha. Niebawem pojawią się wątki paranormalne, trzeba tylko troszkę na nie poczekać. Pewnie, że będę cię informować, dodam nawet do linków w przypływie chwili.
OdpowiedzUsuńCo do Twojego opowiadania, na razie przeczytałam prolog. Nie podejrzewałam, że tamatyką będą pamiętniki wampirów, ale nie mam z tym problemu, ponieważ bardzo lubię ten serial i z niecierpliwością czekam na 4 sezon. Prolog był bardzo ciekawy. Od początku wiedziałam, że rodzinka zrobi jej niespodziankę, chyba jasnowidzem jestem xD. W każdym bądx razie taki prezent też bym chciała dostać. Ciekawi mnie jak losy się dalej potoczą, bo widzę że opowiadanie jest inaczej pisane niż każde inne. Bardzo intrygujące, więc postaram się nadrobić zaległości. Zastanawia mnie tylko fakt, dlaczego Angie jak i cała jej rodzina mieszkająca w Warszawie posiada angielskie imiona. To mnie dziwi i to bardzo ;)
Pozdrawiam gorąco ;)
step-to-hell
Hejka !
OdpowiedzUsuńKiedyś przeczytałam twojego bloga, łyknęłam wszystko na raz tak mnie wciągnęło !! Świetny pomysł na bloga, akcja ciekawa i porywająca, miejscami intrygująca... Gratuluję tak udanego opowiadania ;D
Jestem bardzo ciekawa jak dalej potoczą się losy Damona i Angie, czekam z niecierpliwością na NN i pbłagam powiedz kiedy ją dodasz
Pozdrawiam i do napisania ;*
Ps zapraszam do mnie na np. the-new-road.blogspot.com