- Angie… Co ty mu kurwa zrobiłaś, suko? – wrzasnęła mi
prosto w twarz.
- O czym ty
do cholery mówisz? – zapytałam.
- Nie
krzyczcie! – powiedział opanowanym głosem wampir. Stał tyłem, ale po chwili
powoli zaczął się odwracać w moją stronę.
- Oh shit.
– sapnęłam z przerażeniem…
Damon uśmiechnął się do mnie
słabo. Jego twarz była jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj. Jednak wszystko
byłoby normalnie, gdyby nie rana na szyi, wielkości piłeczki tenisowej.
Znajdowała się trochę ponad obojczykiem. Wyglądała okropnie. Lecz zamiast
zagoić się w kilka chwil, jak to u wampirów bywało, nadal uparcie widniała na
swoim miejscu. Zamrugałam i przetarłam oczy, ale nic nie pomogło. Wydawało mi
się, że sekundy ciągną się godzinami, a z każdą chwilą wampir wygląda coraz
gorzej i trudniej jest mu zachować uśmiech na twarzy. Przez to, że byłam
zaspana mój mózg nie pracował w takim tempie jak należy. Nie dałam rady
połączyć faktów. Nie wiedziałam co mam z tym wspólnego!? Co prawda spędziłam z
nim jedną noc, ale… Podeszłam trochę bliżej i znów przyjrzałam się dokładnie
ciału Salvatore’a. Dopiero teraz zauważyłam, że to nie jest zwykłe skaleczenie.
To UGRYZIENIE. Kiedy zobaczyłam, że nie ma tam tylko dwóch dziurek po kłach,
wykluczyłam wampira. Widoczny był, można powiedzieć, cały zgryz. Mój mózg
zaczynał nabierać tempa. Gdzieś już widziałam taką paskudną ranę. W serialu.
Damon miał ją pod koniec drugiej serii. Tylko, że to było dzieło… wilkołaka.
Przełknęłam głośno ślinę. Kto mógł mu to zrobić?!
Powoli jednak wszystko zaczęło do
mnie dochodzić. Dlaczego Elena na mnie nawrzeszczała, obwiniała mnie… W tym
domu tylko jedna osoba mogła tak ukąsić, a byłam nią ja. Zakręciło mi się w
głowie. Musiałam jakoś zaprzeczyć tej hipotezie. To nie mogłam być ja?!
Przecież bym coś pamiętała… Lecz tutaj zaczynały się schodki. Właśnie w tym
rzecz, że po ostatniej nocy, którą spędziłam w sypialni Damona, nie pamiętałam
nic, on chyba też. Przynajmniej tak twierdził.
Nie wiedziałam, ile czasu
prowadziłam swój wewnętrzny monolog, ale, kiedy zobaczyłam minę Eleny pt. „lecz
się”, stwierdziłam, że musiało to trochę zająć. Chyba dobrze by było wreszcie
się ogarnąć. Nie miałam pojęcia, który już raz odetchnęłam głęboko. Wiedziałam,
że dwójka obecnych czekała aż wreszcie się odezwę. Angie - jak zwykle do usług.
- Damon… - zaczęłam spokojnym
tonem. – Co się stało tamtej nocy?
- Jakiej „tamtej nocy”? – w jej
głosie było słychać zazdrość. – O czym ona mówi?
- „Ona” ma imię, nazwisko i sama
umie odpowiedzieć na to pytanie. – syknęłam cicho.
Dziewczyna odwróciła się w moją
stronę.
- Och, przepraszam… Myślałam, że ryby i dziwki głosu
nie mają. – powiedziała z sarkazmem. Nie zamierzałam poddać się po jednej
rundzie.
- Chyba chodziło ci o dzieci…
Dokładnie takie jak ty. – skończyłam.
Czułam się jakbym wróciła do
wczesnoszkolnych lat, kiedy najbardziej emocjonującym wydarzeniem były
wszelakie kłótnie i wyzwiska. Nie tęskniłam zbytnio za tamtymi czasami.
- Jestem bardzo uradowany, że się
o mnie kłócicie, ale chciałbym was tylko poinformować, iż niedługo może już nie
będziecie miały się o kogo spierać… Jeśli ktoś zapomniał, umieram. – oznajmił
Damon z wyczuwalną nutką sarkazmu w głosie.
- Przyniosę „lekarstwo”. –
powiadomiła nas Gilbertówna i skierowała się w stronę drzwi do piwnicy.
Kiedy tylko zniknęła na schodach
zwróciłam się do Salvatore’a.
- Naprawdę myślisz, że to mogłam
być ja? – zapytałam słabym głosem.
- Nie wiem, co o tym myśleć. Logicznie rzecz biorąc
oprócz ciebie nie miałem ostatnio styczności z żadnym wilkołakiem, czy hybrydą.
Jeśli do tego dodać wielką lukę w pamięci wszystko by się zgadzało. Jednak
właśnie przez tą dziurę nie możemy być niczego pewni. – Damon przedstawił mi
swoją teorię. Kiedy zobaczył, jak moja twarz robi się jeszcze bardziej blada,
uśmiechnął się szelmowsko. – Po co to rozpamiętywać? Było, minęło. Jak wypiję
krew Klausa wszystko się wykuruje.
Wampir miał rację. Przecież i tak
przeszłości nie zmienię. Podeszłam do sofy i rozłożyłam się na niej wygodnie.
Usłyszałam trzask drzwi i po chwili pojawiła się Elena z małym flakonikiem w
dłoni. Podała go dla poszkodowanego. Ten wypił tylko jeden łyk, zostawiając na
dnie jeszcze jedną porcję antidotum na ugryzienie wilkołaka. Oddał buteleczkę z
powrotem dla dziewczyny. Wszyscy zastygliśmy w bezruchu, skupiając wzrok na
szyi i torsie Damona. Mijały kolejne sekundy, a rana nawet nie zaczęła się
zmniejszać. Myślałam, że zaraz zacznę przestępować z nogi na nogę. Po jakimś
czasie postanowiłam przerwać to ciche oczekiwanie.
- Czy to zawsze tak długo trwa? –
zapytałam z zainteresowaniem. – W serialu przebiegało to o wiele szybciej.
- Nie, nigdy. Ostatnim razem
byłem na nogach już po kilku sekundach. – oznajmił wpatrując się tępo przed
siebie.
Zerwałam się z sofy, podeszłam do
Eleny i wyrwałam jej flakonik z rąk.
- Może ta krew jest po prostu…
przeterminowana? – zapytałam z wątpliwością. Potrząchałam dłonią.
- To raczej nie jest typ napoju,
który może się zepsuć. – rzucił z ironią Salvatore.
Brunetka wyciągnęła swoją komórkę
i wyszła z salonu dzwoniąc do kogoś. Nie zdążyłam nic powiedzieć, a dziewczyna
wróciła.
- Bonnie zaraz tu będzie. –
powiedziała. – Może ma jakieś zaklęcie na…
- Na to nie ma ‘czary-mary’. –
odparł stanowczo Damon.
Nagle niewiadomo dlaczego
poczułam, iż moje oczy robią się wilgotne. Nie mogłam rozgryźć dlaczego tak
nagle zebrało mi się na płacz. Po przejściu kilku stopni na schodach
zrozumiałam. Nie mogłam pozwolić umrzeć Damonowi. Ta jedna myśl rozświetliła
mój umysł. Zrobię wszystko, oby tylko nie zginął przez te (może moje)
ugryzienie… Odwróciłam się tyłem do zebranego towarzystwa.
- Zaraz wrócę, tylko się
przebiorę. – poinformowałam ich.
Siedzenie przy wszystkich w
białej bokserce i granatowych, dresowych szortach, które robiły za pidżamę,
niezbyt mi się uśmiechało. Miałam zbyt dużo fajnych, nowych ubrań w szafie.
Grzechem by było z nich wszystkich nie skorzystać…
~~~~~~~~~~
- A więc jeszcze raz. – zaczęła
czarownica. – To najprawdopodobniej Angie ugryzła Damona?
- Tak. – przytaknęła Elena.
- Wypił krew Klausa, ale mu nie
pomogła? – drążyła Bonnie.
Znowu twierdzące kiwnięcie głową.
- Jego stan pogarsza się szybciej
niż powinien?
- Chyba widać… - Salvatore
zakrztusił się własną krwią i zaczął przeraźliwie kaszleć. – Czy na
potwierdzenie mam zwymiotować własne jelita?
- Możesz mu jakoś pomóc? Proszę.
– błagała Gilbert.
- Ja mogę tylko sprawić, że nie
będzie tak cierpiał. – po tych słowach wiedźmy poczułam, jakbym miała wielką
gulę w gardle. – Ale Angie może.
Dopiero po kilku sekundach doszło
do mnie co dziewczyna przed chwilą powiedziała.
- Co? Ja?! Jak?! – wykrzykiwałam
pytania jedno po drugim. – To niemożliwe! Ja przecież nie jestem hybrydą.
- Z kim ja współpracuję… -
mruknęła pod nosem Elena, na tyle głośno, żebym mogła to usłyszeć.
- No tak, teraz nie jesteś i
twoja krew nie ma żadnych pomocnych właściwości. – zaczęła mi tłumaczyć Bonnie.
– Jednak ostatnio rozmawiałam bardzo dużo z babcią. Dowiedziałam się paru
rzeczy o hybrydzie z trzema genami. Po „przemianie” twoja krew byłaby… -
zawahała się przez chwilę, ale mój mózg wreszcie zaczynał pracować na szybszych
obrotach, więc podejrzewałam, o co jej chodzi. – takim „napojem bogów” dla
wampirów. Dokładnie nie wiadomo o co chodzi, lecz, kiedy przekonaliście się, że
antidotum od Klausa nie działa, od razu pomyślałam właśnie o tym. Jeśli to naprawdę
ty ugryzłaś Damona. – zobaczyłam, jak doppelgangerka Katherine skrzywiła się
lekko. – To twoja krew powinna wszystko naprawić. – tym zdaniem czarownica
skończyła wygłaszanie swojej teorii.
Popatrzyłam się na sofę, na
której teraz leżał starszy brat Salvatore. Wyglądał coraz gorzej. Gilbert
siedziała obok niego trzymając w dłoniach mokry, biały ręcznik. Od razu
przypomniała mi się scena z ostatniego odcinka drugiej serii Pamiętników… Kiedy
dziewczyna towarzyszyła mu w tych najgorszych chwilach, też okładała jego twarz
zimnymi okładami, a później złożyła mu na ustach pożegnalny pocałunek. Chyba
nikt już nie miał nadziei na wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Wtem
pojawiła się Katherine we własnej osobie z flakonikiem z krwią Klausa w dłoni.
Uratowała go. Tylko w tamtym przypadku wszystko zależało od jej humoru. Czy
zechce dostarczyć antidotum dla byłego kochanka, czy nie? Teraz decyzję
podejmuję ja. Jednak mój wybór będzie miał takie lub inne skutki w przyszłości.
Jeśli nie zdecyduję się na przemianę, Damon zginie i Mystic Falls już nigdy nie
uwolni się od Klausa; w wypadku uruchomienia genów uratowałabym społeczność
tego małego miasteczka, w tym Salvatore’a, jednak nie wiadomo czy mogłabym
wrócić do swojego wymiaru.
TO jest twój świat, Angie.
Podpowiadał mi cichy głosik w
głowie, ale szybko został stłamszony przez najlepsze wspomnienia z życia w
Warszawie, przebywania z rodziną, wyjazdów na wakacje.
To było zbyt wiele! Miałam
dopiero osiemnaście lat! Skąd miałam wiedzieć co wybrać?! To nie było kupowanie
butów i zastanawianie się nad czarnymi, czy czerwonymi. Od tego będzie zależało
wszystko! Nie tylko moje życie…
Spojrzałam po kolei na twarze
wszystkich zebranych. Bonnie,
Caroline, Nina, Ian, Luki , Victoria , Damon… Na koniec zostawiłam
sobie Elenę, która patrzyła się na mnie takim wzrokiem, jakby miała zmusić mnie
do przemiany i wysuszyć z ostatniej kropli krwi. Wiedziałam, że zależy jej na
nim – Salvatore’rze. Próbowała to ukryć pod jakąś maską, ale w takich skrajnych
sytuacjach jak ta, mogłam zobaczyć wszystkie uczucia jak na tacy. Najgorzej, że
ja sama nie wiem, co czuję do niebieskookiego. No dobra… Wiedziałam, co czai
się u mnie w sercu, ale próbowałam niczego do siebie nie dopuszczać, To jest
bezpieczniejsze. Tego nauczyło mnie życie. Zdecydowałam jednak, iż kwestię
uczuć do Damona musiałam zostawić na później.
Nie mogłam już znieść tych kilku
par świdrujących mnie oczu. Mruknęłam pod nosem ciche: „Zaraz wracam” i
ruszyłam w stronę schodów na górę.
- Pójdę z nią… porozmawiać. –
usłyszałam, jak Viki powiedziała do wszystkich.
Weszłam do gościnnej sypialni,
którą zajmowałam razem z ciocią i usiadłam na łóżku. Moje dłonie zacisnęły się
w pięści. Dziwne, że moje oczy nie były wilgotne. Czułam się, jakbym nie mogła
wydusić z siebie ani jednej łzy.
W mojej głowie ciągle
rozbrzmiewały słowa ojca:
„Wiem, że podejmiesz właściwą
decyzję.”.
Jaką tato?!
„Znam cię, córko.”
Jak ktoś może twierdzić, że mnie zna, jeżeli jak na razie ja sama
siebie nie znam. Mam być dobra? Czy poświęcenie rodziny, to jednak za dużo?
Moje rozmyślania przerwała
Victoria, która po cichu wślizgnęła się do pokoju. Usiadła blisko mnie i
złapała za dłoń.
- Ja tylko chciałam, żebyś
wiedziała… Niezależnie od tego jaką decyzję podejmiesz, jeśli będziesz
kierowała się własnym sercem i rozumem
na pewno będzie ona słuszna i będę cię zawsze wspierać. – zadeklarowała
Viki.
Nigdy nie mogłam pojąć, jak takie
słowa typu „wszystko będzie dobrze” mogą podnieść kogoś na duchu, kiedy coś się
psuje. Teraz doceniłam ich przesłanie. Bo tutaj nie chodziło o to co się stanie
w przyszłości, tylko o świadomość, że bez względu na wszystko masz przy sobie
kogoś bliskiego. Już nie pierwszy raz tą osobą okazuje się moja ciocia.
Przytuliłam ją lekko, a kiedy oddaliłyśmy się od siebie, pokręciłam z
niedowierzaniem głową.
- Jakie ja mam niesamowite
szczęście, że mam ciebie. – powiedziałam i zdobyłam się nawet na lekki uśmiech.
- Nawzajem, młoda. – Victoria
potarła moje ramię. – Co jak co, ale wycieczkę do innego wymiaru ty nam zapewniłaś.
Wraz z jej słowami doszła do mnie
cała prawda. To wszystko moja wina! Przeze mnie, a raczej moje geny trafili
tutaj bogu ducha winni ludzie: Ian, Nina, Luki i Viki! Załamałam się jeszcze
bardziej. Tylko ja miałam tutaj trafić…
- Przepraszam. – sapnęłam
pomiędzy gwałtownymi wdechami. – Masz rację. To przeze mnie tutaj trafiłaś, tak
samo, jak pozostali. Ja… Ja… - nie
mogłam znaleźć słów. – wiem, że przeprosiny nie wystarczą, ale obiecuję ci, że
nie ważne co się stanie wrócisz do naszego świata, do rodziny. Przez cały pobyt
nawet was nie przeprosiłam. Ciągle wszystko było skupione tylko i wyłącznie na
mnie. Nie wiedziałam… nie chcę być egoistką!
- Jeju! Angie! Przecież nie o to
mi chodziło. Ta wycieczka… mówiłam w pozytywnym sensie! Nie masz prawa mówić,
że to twoja wina. Miałaś na coś wpływ? Nie. Więc, jeśli znowu przyjdzie ci do
głowy zadręczać się, to lepiej uważaj, ponieważ nie będziesz musiała podejmować
żadnej decyzji. Dostaniesz takiego kopniaka, że bez pomocy jakichkolwiek czarów
wrócisz do Warszawy… Zrozumiałaś?
Nie chcąc się teraz kłócić
pokiwałam twierdząco głową, lecz gdzieś w pamięci zapisałam sobie, żeby jeszcze
wrócić do tego tematu. O przeszłość będzie można się jeszcze kiedyś pokłócić.
Teraz na głowie miałam przyszłość. Ciężkie decyzje, których nie dam rady podjąć
sama.
- Poradzisz sobie. – kiedy ciocia
się odezwała, zorientowałam się, że ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos. –
Wiem, że łatwo mi to powiedzieć, ale przecież jesteś Angie Reed, dziewczyna z
genami hybrydy!
- Wiesz co? – przerwałam jej. –
Nie pomagasz.
Victoria szturchnęła mnie lekko w
ramię. Po chwili spojrzała mi prosto w oczy.
- Chcesz, żebym tu została, czy
wolisz przemyśleć wszystko na osobności? – zapytała z poważnym wyrazem twarzy.
- Ja nie wiem… Chyba wolałabym,
żebyś była blisko. – odpowiedziałam cicho. – Jednak podejrzewam, że raczej nie
będę zbyt rozmowna. Muszę wszystko przemyśleć i…
- Rozumiem. – Victoria
uśmiechnęła się lekko. – Jeśli będziesz mnie potrzebowała, zejdziesz na dół.
Posiedzę tam ze wszystkimi. Może dowiem się czegoś pożytecznego. Przynieść ci
coś do jedzenia?
- Nie jestem głodna. –
zaprzeczyłam. Kiedy ciocia otworzyła drzwi dodałam. – Dziękuję.
Tylko poszerzyła swój uśmiech i
wyszła.
Co ja mam do cholery zrobić?
Tylko to jedno krótkie, ale
treściwe pytanie przewijało się w mojej głowie. Znowu poczułam się jak wariatka, kiedy jedno „ja” krzyczało
„pieprz Warszawę”, a drugie „zostaw Mystic Falls”. Byłam dokładnie po środku
„drogi”. Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Pół na pół. Tyle samo „za” i „przeciw”.
Jedno wiedziałam na pewno… Gdyby nie Damon podejmowałabym tą decyzję w spokoju
i bez presji.
Co ja mam do cholery zrobić?
Nie wiem!
Nie mogłam skazać człowieka, a
raczej wampira na śmierć! A do domu… może jakoś uda mi się wrócić. Przecież
mamy czarownicę.
Zacznę pomagać?
Uratuję Damona, zabiję Klausa i wrócę do swojego świata.
A jeśli nie wrócę?
Nigdy nie zobaczę mamy i taty,
brata?
Nie… Nie mogę tak na to patrzeć!
Za dużo niewiadomych! Od zawsze radziłam sobie z matmą. Wszystko musiało mieć
jakieś logiczne rozwiązanie. Mój na pół ścisły, na pół humanistyczny umysł nie
widział żadnego.
Zdenerwowałam się. Po raz
pierwszy od dłuższego czasu byłam wprost wściekła. Zapragnęłam rzucić wszystko.
Jakaż to była cudna propozycja… Jednak druga część mojego mózgu krzyczała,
żebym chociaż raz się poświęciła.
Czułam, jakbym co dziesięć sekund
zmieniała się w „złego glinę” na „dobrego glinę”. Myślałam, że mój mózg zaraz
się przegrzeje. Nie, przepraszam… on już się przepracował.
~~~~~~~~~~
Spojrzałam na wyświetlacz
komórki. Siedziałam w pokoju już prawie dwie godziny! Zobaczyłam przez okno, że
pogoda diametralnie się zmieniła. Słońce, które gościło na niebie dotychczas,
zostało zasłonięte przez granatowe chmury. Chociaż od zawsze kochałam burzę i
nienawidziłam tej gorącej, płonącej gwiazdy, nie wiedziałam, czy Matka Natura
jeszcze bardziej chciała pogorszyć mój dzień, czy już zaczynało mi odbijać.
Ciągle nie byłam niczego pewna.
Lecz gdzieś w środku podjęłam już decyzję. Tylko bałam się sama przed sobą to
przyznać.
Staniesz się hybrydą, Angie.
Wiem.
Twoim pożywieniem stanie się krew.
Wiem.
Będziesz musiała walczyć z Klausem.
Wiem.
Super, kobitko, znowu zaczynasz rozmawiać sama ze sobą.
Naprawdę?
Zakończyłam z sarkazmem swój
monolog w głowie.
Sięgnęłam do szafy po cienki
zapinany sweter, po to, aby ukryć gęsią
skórkę, która rozeszła się po całym moim ciele. Tak, trzeba było wreszcie zejść
na dół. Nie mogłam wiecznie siedzieć w swoim pokoju i rozmyślać, ponieważ zaraz
nie będzie dla kogo podejmować tej decyzji. Wyszłam, zamykając za sobą cicho
drzwi. Nie śpieszyłam się z dotarciem do salonu. Ciągnęłam nogę za nogą,
przyglądając się namiętnie dla tektury ściany w korytarzu.
Wiedziałam, że to zabrzmi
śmiesznie, ale teraz podejrzewałam, jak musiała czuć się Bella, kiedy
samowolnie uzgadniała datę swojej przemiany. W pewnym sensie niby wiesz co cię
czeka, a z drugiej strony nie masz pojęcia. Jednak bohaterka „Zmierzchu” miała
ukochanego, dla którego tak się poświęcała. A ja? Chyba próbowałam udawać
bohaterkę, na siłę. Miałam chociaż nadzieję, że przy uruchamianiu klątwy nie
będę miała wrażenia, jakbym płonęła na stosie… Dziwną miała wyobraźnię
Stephenie Meyer.
Zaśmiałam się kpiąco.
Najprawdopodobniej to są moje ostatnie chwile przed przemianą, a ja myślę o
Belli i Edziu. Żałosne. Niżej chyba nie mogłam upaść. Powinnam chyba
zastanawiać się właśnie nad sensem życia, czy czymś w tym stylu… Od zawsze było
wiadomo, że jestem dziwna.
Nagle zauważyłam, że już nie
czuje wszechogarniającego strachu. Tak, jakbym się do niego przyzwyczaiła. To
było równie dziwne, jak rozmyślanie o „Zmierzchu”.
Dopiero teraz zauważyłam, że
zdążyłam już zejść do salonu i teraz wszyscy tam zebrani, oprócz Damona, który
nadal leżał na sofie, ale z przymkniętymi oczami; przyglądają mi się
wyczekująco. Odchrząknęłam, jak przed wygłoszeniem jakiejś oficjalnej przemowy.
Podeszłam do wampira, który wyglądał teraz, jak prawdziwy trup. Elena, która
siedziała obok niego przyglądała mi się podejrzliwie. Zlekceważyłam ją i
poklepałam Salvatora lekko po policzku, po to,
aby chociaż na chwilę otworzył oczy. Kiedy to zrobił, a jego źrenice
rozszerzyły się trochę ze zdumienia, nachyliłam się do jego ucha.
- Pogotowie przyjechało. –
wyszeptałam, a kiedy zobaczyłam, że otwiera usta, by coś powiedzieć, dodałam
szybko. – Później podziękujesz.
Odsunęłam się od niego szybko,
jak jego twarz zaczęła się zmieniać, nieświadomie mam nadzieję. Odwróciłam się
w stronę Bonnie.
- Zróbmy to. – powiedziałam ze
śmiertelnie poważną miną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz