poniedziałek, 30 lipca 2012

Rozdział 12: Possibility.




- Angie… Co ty mu kurwa zrobiłaś, suko? – wrzasnęła mi prosto w twarz.
            - O czym ty do cholery mówisz? – zapytałam.
            - Nie krzyczcie! – powiedział opanowanym głosem wampir. Stał tyłem, ale po chwili powoli zaczął się odwracać w moją stronę.
            - Oh shit. – sapnęłam z przerażeniem…


Damon uśmiechnął się do mnie słabo. Jego twarz była jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj. Jednak wszystko byłoby normalnie, gdyby nie rana na szyi, wielkości piłeczki tenisowej. Znajdowała się trochę ponad obojczykiem. Wyglądała okropnie. Lecz zamiast zagoić się w kilka chwil, jak to u wampirów bywało, nadal uparcie widniała na swoim miejscu. Zamrugałam i przetarłam oczy, ale nic nie pomogło. Wydawało mi się, że sekundy ciągną się godzinami, a z każdą chwilą wampir wygląda coraz gorzej i trudniej jest mu zachować uśmiech na twarzy. Przez to, że byłam zaspana mój mózg nie pracował w takim tempie jak należy. Nie dałam rady połączyć faktów. Nie wiedziałam co mam z tym wspólnego!? Co prawda spędziłam z nim jedną noc, ale… Podeszłam trochę bliżej i znów przyjrzałam się dokładnie ciału Salvatore’a. Dopiero teraz zauważyłam, że to nie jest zwykłe skaleczenie. To UGRYZIENIE. Kiedy zobaczyłam, że nie ma tam tylko dwóch dziurek po kłach, wykluczyłam wampira. Widoczny był, można powiedzieć, cały zgryz. Mój mózg zaczynał nabierać tempa. Gdzieś już widziałam taką paskudną ranę. W serialu. Damon miał ją pod koniec drugiej serii. Tylko, że to było dzieło… wilkołaka. Przełknęłam głośno ślinę. Kto mógł mu to zrobić?!
Powoli jednak wszystko zaczęło do mnie dochodzić. Dlaczego Elena na mnie nawrzeszczała, obwiniała mnie… W tym domu tylko jedna osoba mogła tak ukąsić, a byłam nią ja. Zakręciło mi się w głowie. Musiałam jakoś zaprzeczyć tej hipotezie. To nie mogłam być ja?! Przecież bym coś pamiętała… Lecz tutaj zaczynały się schodki. Właśnie w tym rzecz, że po ostatniej nocy, którą spędziłam w sypialni Damona, nie pamiętałam nic, on chyba też. Przynajmniej tak twierdził.
Nie wiedziałam, ile czasu prowadziłam swój wewnętrzny monolog, ale, kiedy zobaczyłam minę Eleny pt. „lecz się”, stwierdziłam, że musiało to trochę zająć. Chyba dobrze by było wreszcie się ogarnąć. Nie miałam pojęcia, który już raz odetchnęłam głęboko. Wiedziałam, że dwójka obecnych czekała aż wreszcie się odezwę. Angie - jak zwykle do usług.
- Damon… - zaczęłam spokojnym tonem. – Co się stało tamtej nocy?
- Jakiej „tamtej nocy”? – w jej głosie było słychać zazdrość. – O czym ona mówi?
- „Ona” ma imię, nazwisko i sama umie odpowiedzieć na to pytanie. – syknęłam cicho.
Dziewczyna odwróciła się w moją stronę.
- Och,  przepraszam… Myślałam, że ryby i dziwki głosu nie mają. – powiedziała z sarkazmem. Nie zamierzałam poddać się po jednej rundzie.
- Chyba chodziło ci o dzieci… Dokładnie takie jak ty. – skończyłam.
Czułam się jakbym wróciła do wczesnoszkolnych lat, kiedy najbardziej emocjonującym wydarzeniem były wszelakie kłótnie i wyzwiska. Nie tęskniłam zbytnio za tamtymi czasami.
- Jestem bardzo uradowany, że się o mnie kłócicie, ale chciałbym was tylko poinformować, iż niedługo może już nie będziecie miały się o kogo spierać… Jeśli ktoś zapomniał, umieram. – oznajmił Damon z wyczuwalną nutką sarkazmu w głosie.
- Przyniosę „lekarstwo”. – powiadomiła nas Gilbertówna i skierowała się w stronę drzwi do piwnicy.
Kiedy tylko zniknęła na schodach zwróciłam się do Salvatore’a.
- Naprawdę myślisz, że to mogłam być ja? – zapytałam słabym głosem.
- Nie wiem,  co o tym myśleć. Logicznie rzecz biorąc oprócz ciebie nie miałem ostatnio styczności z żadnym wilkołakiem, czy hybrydą. Jeśli do tego dodać wielką lukę w pamięci wszystko by się zgadzało. Jednak właśnie przez tą dziurę nie możemy być niczego pewni. – Damon przedstawił mi swoją teorię. Kiedy zobaczył, jak moja twarz robi się jeszcze bardziej blada, uśmiechnął się szelmowsko. – Po co to rozpamiętywać? Było, minęło. Jak wypiję krew Klausa wszystko się wykuruje.
Wampir miał rację. Przecież i tak przeszłości nie zmienię. Podeszłam do sofy i rozłożyłam się na niej wygodnie. Usłyszałam trzask drzwi i po chwili pojawiła się Elena z małym flakonikiem w dłoni. Podała go dla poszkodowanego. Ten wypił tylko jeden łyk, zostawiając na dnie jeszcze jedną porcję antidotum na ugryzienie wilkołaka. Oddał buteleczkę z powrotem dla dziewczyny. Wszyscy zastygliśmy w bezruchu, skupiając wzrok na szyi i torsie Damona. Mijały kolejne sekundy, a rana nawet nie zaczęła się zmniejszać. Myślałam, że zaraz zacznę przestępować z nogi na nogę. Po jakimś czasie postanowiłam przerwać to ciche oczekiwanie.
- Czy to zawsze tak długo trwa? – zapytałam z zainteresowaniem. – W serialu przebiegało to o wiele szybciej.
- Nie, nigdy. Ostatnim razem byłem na nogach już po kilku sekundach. – oznajmił wpatrując się tępo przed siebie.
Zerwałam się z sofy, podeszłam do Eleny i wyrwałam jej flakonik z rąk.
- Może ta krew jest po prostu… przeterminowana? – zapytałam z wątpliwością. Potrząchałam dłonią.
- To raczej nie jest typ napoju, który może się zepsuć. – rzucił z ironią Salvatore.
Brunetka wyciągnęła swoją komórkę i wyszła z salonu dzwoniąc do kogoś. Nie zdążyłam nic powiedzieć, a dziewczyna wróciła.
- Bonnie zaraz tu będzie. – powiedziała. – Może ma jakieś zaklęcie na…
- Na to nie ma ‘czary-mary’. – odparł stanowczo Damon.
Nagle niewiadomo dlaczego poczułam, iż moje oczy robią się wilgotne. Nie mogłam rozgryźć dlaczego tak nagle zebrało mi się na płacz. Po przejściu kilku stopni na schodach zrozumiałam. Nie mogłam pozwolić umrzeć Damonowi. Ta jedna myśl rozświetliła mój umysł. Zrobię wszystko, oby tylko nie zginął przez te (może moje) ugryzienie… Odwróciłam się tyłem do zebranego towarzystwa.
- Zaraz wrócę, tylko się przebiorę. – poinformowałam ich.
Siedzenie przy wszystkich w białej bokserce i granatowych, dresowych szortach, które robiły za pidżamę, niezbyt mi się uśmiechało. Miałam zbyt dużo fajnych, nowych ubrań w szafie. Grzechem by było z nich wszystkich nie skorzystać…

~~~~~~~~~~

- A więc jeszcze raz. – zaczęła czarownica. – To najprawdopodobniej Angie ugryzła Damona?
- Tak. – przytaknęła Elena.
- Wypił krew Klausa, ale mu nie pomogła? – drążyła Bonnie.
Znowu twierdzące kiwnięcie głową.
- Jego stan pogarsza się szybciej niż powinien?
- Chyba widać… - Salvatore zakrztusił się własną krwią i zaczął przeraźliwie kaszleć. – Czy na potwierdzenie mam zwymiotować własne jelita?
- Możesz mu jakoś pomóc? Proszę. – błagała Gilbert.
- Ja mogę tylko sprawić, że nie będzie tak cierpiał. – po tych słowach wiedźmy poczułam, jakbym miała wielką gulę w gardle. – Ale Angie może.
Dopiero po kilku sekundach doszło do mnie co dziewczyna przed chwilą powiedziała.
- Co? Ja?! Jak?! – wykrzykiwałam pytania jedno po drugim. – To niemożliwe! Ja przecież nie jestem hybrydą.
- Z kim ja współpracuję… - mruknęła pod nosem Elena, na tyle głośno, żebym mogła to usłyszeć.
- No tak, teraz nie jesteś i twoja krew nie ma żadnych pomocnych właściwości. – zaczęła mi tłumaczyć Bonnie. – Jednak ostatnio rozmawiałam bardzo dużo z babcią. Dowiedziałam się paru rzeczy o hybrydzie z trzema genami. Po „przemianie” twoja krew byłaby… - zawahała się przez chwilę, ale mój mózg wreszcie zaczynał pracować na szybszych obrotach, więc podejrzewałam, o co jej chodzi. – takim „napojem bogów” dla wampirów. Dokładnie nie wiadomo o co chodzi, lecz, kiedy przekonaliście się, że antidotum od Klausa nie działa, od razu pomyślałam właśnie o tym. Jeśli to naprawdę ty ugryzłaś Damona. – zobaczyłam, jak doppelgangerka Katherine skrzywiła się lekko. – To twoja krew powinna wszystko naprawić. – tym zdaniem czarownica skończyła wygłaszanie swojej teorii.
Popatrzyłam się na sofę, na której teraz leżał starszy brat Salvatore. Wyglądał coraz gorzej. Gilbert siedziała obok niego trzymając w dłoniach mokry, biały ręcznik. Od razu przypomniała mi się scena z ostatniego odcinka drugiej serii Pamiętników… Kiedy dziewczyna towarzyszyła mu w tych najgorszych chwilach, też okładała jego twarz zimnymi okładami, a później złożyła mu na ustach pożegnalny pocałunek. Chyba nikt już nie miał nadziei na wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Wtem pojawiła się Katherine we własnej osobie z flakonikiem z krwią Klausa w dłoni. Uratowała go. Tylko w tamtym przypadku wszystko zależało od jej humoru. Czy zechce dostarczyć antidotum dla byłego kochanka, czy nie? Teraz decyzję podejmuję ja. Jednak mój wybór będzie miał takie lub inne skutki w przyszłości. Jeśli nie zdecyduję się na przemianę, Damon zginie i Mystic Falls już nigdy nie uwolni się od Klausa; w wypadku uruchomienia genów uratowałabym społeczność tego małego miasteczka, w tym Salvatore’a, jednak nie wiadomo czy mogłabym wrócić do swojego wymiaru.
TO jest twój świat, Angie.
Podpowiadał mi cichy głosik w głowie, ale szybko został stłamszony przez najlepsze wspomnienia z życia w Warszawie, przebywania z rodziną, wyjazdów na wakacje.
To było zbyt wiele! Miałam dopiero osiemnaście lat! Skąd miałam wiedzieć co wybrać?! To nie było kupowanie butów i zastanawianie się nad czarnymi, czy czerwonymi. Od tego będzie zależało wszystko! Nie tylko moje życie…
Spojrzałam po kolei na twarze wszystkich zebranych. Bonnie, Caroline, Nina, Ian, Luki, Victoria, Damon… Na koniec zostawiłam sobie Elenę, która patrzyła się na mnie takim wzrokiem, jakby miała zmusić mnie do przemiany i wysuszyć z ostatniej kropli krwi. Wiedziałam, że zależy jej na nim – Salvatore’rze. Próbowała to ukryć pod jakąś maską, ale w takich skrajnych sytuacjach jak ta, mogłam zobaczyć wszystkie uczucia jak na tacy. Najgorzej, że ja sama nie wiem, co czuję do niebieskookiego. No dobra… Wiedziałam, co czai się u mnie w sercu, ale próbowałam niczego do siebie nie dopuszczać, To jest bezpieczniejsze. Tego nauczyło mnie życie. Zdecydowałam jednak, iż kwestię uczuć do Damona musiałam zostawić na później.
Nie mogłam już znieść tych kilku par świdrujących mnie oczu. Mruknęłam pod nosem ciche: „Zaraz wracam” i ruszyłam w stronę schodów na górę.
- Pójdę z nią… porozmawiać. – usłyszałam, jak Viki powiedziała do wszystkich.


Weszłam do gościnnej sypialni, którą zajmowałam razem z ciocią i usiadłam na łóżku. Moje dłonie zacisnęły się w pięści. Dziwne, że moje oczy nie były wilgotne. Czułam się, jakbym nie mogła wydusić z siebie ani jednej łzy.
W mojej głowie ciągle rozbrzmiewały słowa ojca:
„Wiem, że podejmiesz właściwą decyzję.”.
Jaką tato?!
„Znam cię, córko.”
Jak ktoś może twierdzić, że mnie zna, jeżeli jak na razie ja sama siebie nie znam. Mam być dobra? Czy poświęcenie rodziny, to jednak za dużo?
Moje rozmyślania przerwała Victoria, która po cichu wślizgnęła się do pokoju. Usiadła blisko mnie i złapała za dłoń.
- Ja tylko chciałam, żebyś wiedziała… Niezależnie od tego jaką decyzję podejmiesz, jeśli będziesz kierowała się własnym sercem i rozumem  na pewno będzie ona słuszna i będę cię zawsze wspierać. – zadeklarowała Viki.
Nigdy nie mogłam pojąć, jak takie słowa typu „wszystko będzie dobrze” mogą podnieść kogoś na duchu, kiedy coś się psuje. Teraz doceniłam ich przesłanie. Bo tutaj nie chodziło o to co się stanie w przyszłości, tylko o świadomość, że bez względu na wszystko masz przy sobie kogoś bliskiego. Już nie pierwszy raz tą osobą okazuje się moja ciocia. Przytuliłam ją lekko, a kiedy oddaliłyśmy się od siebie, pokręciłam z niedowierzaniem głową.
- Jakie ja mam niesamowite szczęście, że mam ciebie. – powiedziałam i zdobyłam się nawet na lekki uśmiech.
- Nawzajem, młoda. – Victoria potarła moje ramię. – Co jak co, ale wycieczkę do innego wymiaru ty nam zapewniłaś.
Wraz z jej słowami doszła do mnie cała prawda. To wszystko moja wina! Przeze mnie, a raczej moje geny trafili tutaj bogu ducha winni ludzie: Ian, Nina, Luki i Viki! Załamałam się jeszcze bardziej. Tylko ja miałam tutaj trafić…
- Przepraszam. – sapnęłam pomiędzy gwałtownymi wdechami. – Masz rację. To przeze mnie tutaj trafiłaś, tak samo,  jak pozostali. Ja… Ja… - nie mogłam znaleźć słów. – wiem, że przeprosiny nie wystarczą, ale obiecuję ci, że nie ważne co się stanie wrócisz do naszego świata, do rodziny. Przez cały pobyt nawet was nie przeprosiłam. Ciągle wszystko było skupione tylko i wyłącznie na mnie. Nie wiedziałam… nie chcę być egoistką!
- Jeju! Angie! Przecież nie o to mi chodziło. Ta wycieczka… mówiłam w pozytywnym sensie! Nie masz prawa mówić, że to twoja wina. Miałaś na coś wpływ? Nie. Więc, jeśli znowu przyjdzie ci do głowy zadręczać się, to lepiej uważaj, ponieważ nie będziesz musiała podejmować żadnej decyzji. Dostaniesz takiego kopniaka, że bez pomocy jakichkolwiek czarów wrócisz do Warszawy… Zrozumiałaś?
Nie chcąc się teraz kłócić pokiwałam twierdząco głową, lecz gdzieś w pamięci zapisałam sobie, żeby jeszcze wrócić do tego tematu. O przeszłość będzie można się jeszcze kiedyś pokłócić. Teraz na głowie miałam przyszłość. Ciężkie decyzje, których nie dam rady podjąć sama.
- Poradzisz sobie. – kiedy ciocia się odezwała, zorientowałam się, że ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos. – Wiem, że łatwo mi to powiedzieć, ale przecież jesteś Angie Reed, dziewczyna z genami hybrydy!
- Wiesz co? – przerwałam jej. – Nie pomagasz.
Victoria szturchnęła mnie lekko w ramię. Po chwili spojrzała mi prosto w oczy.
- Chcesz, żebym tu została, czy wolisz przemyśleć wszystko na osobności? – zapytała z poważnym wyrazem twarzy.
- Ja nie wiem… Chyba wolałabym, żebyś była blisko. – odpowiedziałam cicho. – Jednak podejrzewam, że raczej nie będę zbyt rozmowna. Muszę wszystko przemyśleć i…
- Rozumiem. – Victoria uśmiechnęła się lekko. – Jeśli będziesz mnie potrzebowała, zejdziesz na dół. Posiedzę tam ze wszystkimi. Może dowiem się czegoś pożytecznego. Przynieść ci coś do jedzenia?
- Nie jestem głodna. – zaprzeczyłam. Kiedy ciocia otworzyła drzwi dodałam. – Dziękuję.
Tylko poszerzyła swój uśmiech i wyszła.
Co ja mam do cholery zrobić?
Tylko to jedno krótkie, ale treściwe pytanie przewijało się w mojej głowie. Znowu poczułam się  jak wariatka, kiedy jedno „ja” krzyczało „pieprz Warszawę”, a drugie „zostaw Mystic Falls”. Byłam dokładnie po środku „drogi”. Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Pół na pół. Tyle samo „za” i „przeciw”. Jedno wiedziałam na pewno… Gdyby nie Damon podejmowałabym tą decyzję w spokoju i bez presji.
Co ja mam do cholery zrobić?
Nie wiem!
Nie mogłam skazać człowieka, a raczej wampira na śmierć! A do domu… może jakoś uda mi się wrócić. Przecież mamy czarownicę.
Zacznę pomagać?
Uratuję Damona, zabiję Klausa i wrócę do swojego świata.
A jeśli nie wrócę?
 Nigdy nie zobaczę mamy i taty, brata?
Nie… Nie mogę tak na to patrzeć! Za dużo niewiadomych! Od zawsze radziłam sobie z matmą. Wszystko musiało mieć jakieś logiczne rozwiązanie. Mój na pół ścisły, na pół humanistyczny umysł nie widział żadnego.
Zdenerwowałam się. Po raz pierwszy od dłuższego czasu byłam wprost wściekła. Zapragnęłam rzucić wszystko. Jakaż to była cudna propozycja… Jednak druga część mojego mózgu krzyczała, żebym chociaż raz się poświęciła.
Czułam, jakbym co dziesięć sekund zmieniała się w „złego glinę” na „dobrego glinę”. Myślałam, że mój mózg zaraz się przegrzeje. Nie, przepraszam… on już się przepracował.

~~~~~~~~~~

Spojrzałam na wyświetlacz komórki. Siedziałam w pokoju już prawie dwie godziny! Zobaczyłam przez okno, że pogoda diametralnie się zmieniła. Słońce, które gościło na niebie dotychczas, zostało zasłonięte przez granatowe chmury. Chociaż od zawsze kochałam burzę i nienawidziłam tej gorącej, płonącej gwiazdy, nie wiedziałam, czy Matka Natura jeszcze bardziej chciała pogorszyć mój dzień, czy już zaczynało mi odbijać.
Ciągle nie byłam niczego pewna. Lecz gdzieś w środku podjęłam już decyzję. Tylko bałam się sama przed sobą to przyznać.
Staniesz się hybrydą, Angie.
Wiem.
Twoim pożywieniem stanie się krew.
Wiem.
Będziesz musiała walczyć z Klausem.
Wiem.
Super, kobitko, znowu zaczynasz rozmawiać sama ze sobą.
Naprawdę?
Zakończyłam z sarkazmem swój monolog w głowie.
Sięgnęłam do szafy po cienki zapinany sweter, po to,  aby ukryć gęsią skórkę, która rozeszła się po całym moim ciele. Tak, trzeba było wreszcie zejść na dół. Nie mogłam wiecznie siedzieć w swoim pokoju i rozmyślać, ponieważ zaraz nie będzie dla kogo podejmować tej decyzji. Wyszłam, zamykając za sobą cicho drzwi. Nie śpieszyłam się z dotarciem do salonu. Ciągnęłam nogę za nogą, przyglądając się namiętnie dla tektury ściany w korytarzu.
Wiedziałam, że to zabrzmi śmiesznie, ale teraz podejrzewałam, jak musiała czuć się Bella, kiedy samowolnie uzgadniała datę swojej przemiany. W pewnym sensie niby wiesz co cię czeka, a z drugiej strony nie masz pojęcia. Jednak bohaterka „Zmierzchu” miała ukochanego, dla którego tak się poświęcała. A ja? Chyba próbowałam udawać bohaterkę, na siłę. Miałam chociaż nadzieję, że przy uruchamianiu klątwy nie będę miała wrażenia, jakbym płonęła na stosie… Dziwną miała wyobraźnię Stephenie Meyer.
Zaśmiałam się kpiąco. Najprawdopodobniej to są moje ostatnie chwile przed przemianą, a ja myślę o Belli i Edziu. Żałosne. Niżej chyba nie mogłam upaść. Powinnam chyba zastanawiać się właśnie nad sensem życia, czy czymś w tym stylu… Od zawsze było wiadomo, że jestem dziwna.
Nagle zauważyłam, że już nie czuje wszechogarniającego strachu. Tak, jakbym się do niego przyzwyczaiła. To było równie dziwne, jak rozmyślanie o „Zmierzchu”.
Dopiero teraz zauważyłam, że zdążyłam już zejść do salonu i teraz wszyscy tam zebrani, oprócz Damona, który nadal leżał na sofie, ale z przymkniętymi oczami; przyglądają mi się wyczekująco. Odchrząknęłam, jak przed wygłoszeniem jakiejś oficjalnej przemowy. Podeszłam do wampira, który wyglądał teraz, jak prawdziwy trup. Elena, która siedziała obok niego przyglądała mi się podejrzliwie. Zlekceważyłam ją i poklepałam Salvatora lekko po policzku, po to,  aby chociaż na chwilę otworzył oczy. Kiedy to zrobił, a jego źrenice rozszerzyły się trochę ze zdumienia, nachyliłam się do jego ucha.
- Pogotowie przyjechało. – wyszeptałam, a kiedy zobaczyłam, że otwiera usta, by coś powiedzieć, dodałam szybko. – Później podziękujesz.
Odsunęłam się od niego szybko, jak jego twarz zaczęła się zmieniać, nieświadomie mam nadzieję. Odwróciłam się w stronę Bonnie.
- Zróbmy to. – powiedziałam ze śmiertelnie poważną miną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz