Moim oczom ukazały się dwa bialutkie kły wystające z moich
trójek…
~~
Po mojej
twarzy ciągle spływały słone łzy, a w głowie toczyła się burza mózgów.
Zadawałam sobie tysiące pytań ale na żadne z nich nie mogłam znaleźć odpowiedzi.
Nawet już pominęłam to, iż znajdowałam się w świecie równoległym. Opuściłam też
pytanie „Jak to możliwe, że wampiry istnieją?!”. W tej chwili, kiedy patrzyłam
się w lustro i zauważałam jak powoli kolor moich oczu wraca do normalnego,
najważniejsze było to „Jak stałam się jednym z nich?”. Oglądałam ten serial,
wiem jak przebiega przemiana w wampira. Pijesz krew nieśmiertelnego, umierasz z
tą krwią w swoim organizmie, budzisz się i do zakończenia procesu zostaje ci
jedynie punkt „Wyssij do dna (niewinnego) człowieka.”. Bum! Bum! Ta-dam… Jesteś
krwiopijcą. Z tego co pamiętam od czasu trafienia do tego świata nie wykonałam
żadnego z tych punktów, więc DLACZEGO?! JAK?! Chyba musiałam zapytać o to kogoś
innego. Victorię? Oczywiście, że nie. Mam zamiar to przed nią ukryć, chociaż na
tę noc. Każdy dużo przeżył tego dnia, więcej nikomu nie trzeba. Wszyscy z
„mojego” świata zostali wykluczeni. Bonnie? Tak, ona jako jedyna ma największe
szanse na zrozumienie tego całego bałaganu. W końcu jest czarownicą. Postanowiłam,
że wymknę się do niej w środku nocy, kiedy Viki już zaśnie. Nie miałam zamiaru
teraz myśleć, jak tam dotrę. To małe miasteczko, więc raczej dużo drogi do
przebycia też nie będzie. Z Pamiętników Wampirów pamiętałam, iż dom Salvatorów
leży na obrzeżach miasta, prawie w lesie ale przecież jak już jestem wampirem…
Jeszcze więcej łez spłynęło mi po policzkach. Przynajmniej mam już plan.
- Angie!
Coś ci się stało? – zapytała i zapukała Viki. – Mogę wejść?
W sekundę
oprzytomniałam i zaczęłam wymyślać jakąś naiwną historyjkę.
- Nie.
Poczekaj zaraz wychodzę. – chciałam aby w to uwierzyła. – Już myślałam, że
zwymiotuję. Taki skurcz złapał mnie za brzuch, że aż pisnęłam. Jeśli się
wystraszyłaś to przepraszam – dodałam ze słyszalną skruchą w głosie.
- Tak, wystraszyłaś
mnie. Nie wiedziałam co się dzieje. Na pewno nie potrzebujesz pomocy…?
- Niczego
nie potrzebuję, już wychodzę. – odrzekłam i jeszcze tylko raz zerknęłam w
lustro aby upewnić się, czy nie ma tam żadnych kłów. Nacisnęłam na klamkę i
wyszłam.
- To może
już położysz się spać? To pewnie przez ten długi, dziwny, okropny, męczący,
zaskakujący…
- Dzień. –
przerwałam jej z uśmiechem. Świetnie wiedziałam o co jej chodzi. – To chyba
dobry pomysł. – kiedy zaczęłam iść w stronę łóżka zrozumiałam, a raczej „wywęszyłam”
swój błąd. W powietrzu unosił się ten sam słodkawy zapach. Teraz już się
domyśliłam, była to woń krwi mojej cioci. Zaczęłam głęboko oddychać, aby się uspokoić.
To chyba działało, ponieważ nie czułam wyrastających kłów.
Jak na początkującego wampira jestem całkiem dobra.
Nawet w tej chwili zdobyłam się na ironię,
chyba doznałam jakiegoś urazu w głowę. Kiedy spojrzałam w kąt pokoju pomysł
zakwitł mi w głowie.
– Wiesz, chyba prześpię się na fotelu.
- Nie
przesadzaj. – powiedziała Victoria. – To łóżko jest ogromne. Zmieścimy się na
nim razem.
- Nie o to
chodzi… Ja… yy.. bardzo wiercę się kiedy śpię. – wydukałam. – Najbardziej wtedy
kiedy jest mi niedobrze. Mogłabym zepchnąć cię z łóżka. – dodałam już bardziej
przekonująco. – Nic mi się nie stanie jak prześpię się raz na fotelu.
- No
dobrze! – zgodziła się ze znikomą ilością niechęci w głosie. Usłyszałam też jak
mruknęła pod nosem. – Jedna noc…
Kiedy to
powiedziała zaczęłam się nad tym zastanawiać. Ile jeszcze tutaj zostaniemy? Mam
nadzieję, że już jutro wrócę do własnego świata i nie będę tym… czymś. Stop.
Koniec. Nie mogę cały czas o tym myśleć, bo zeświruję jeszcze bardziej. Jak na
razie moim głównym celem jest trafienie do Bonnie jeszcze tej nocy, tylko jak
upewnię się, że Viki śpi.
- Tak,
jedna noc. – uparłam się. – Lepiej idź już spać, żeby jutro wrócić do własnego
łóżka. Ja idę jeszcze do łazienki, wziąć szybką kąpiel. Będę bardzo cicho, więc
nie obudzę cię.
- Dobra,
dobra. – wymamrotała. – Chyba nawet wybuch bomby atomowej nie byłby mnie w
stanie zwlec teraz z łóżka. Dobranoc.
- Słodkich
snów. – powiedziałam ciepło i weszłam do łazienki, zamykając za sobą drzwi. –
Mam nadzieję, iż o tym twardym śnie to była prawda. – dodałam już tylko do
siebie.
W pierwszej
szafce znalazłam wszystko co było mi na tę chwilę potrzebne, mięciutkie
ręczniki, aromatyczne płyny do kąpieli i szampon do włosów, odżywiający je na
sto różnych sposobów.
~~~~
Tak… Chwila
dla siebie naprawdę była mi potrzebna. Dzięki specyficznym zapachom unoszącym
się w łazience, pozbyłam się słodkiego aromatu krwi. To była wielka ulga dla
mojego gardła.
Kiedy już
się ubrałam, niestety w noszoną przez cały dzień sukienkę (nie miałam przecież
nic innego! Gdybym wiedziała, że trafię do równoległego świata, wzięłabym
chociaż coś na zmianę), podeszłam cicho do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać.
- Bum, bum.
Bum bum. – jakieś dziwne odgłosy dochodziły zza drzwi. Czyżby Victoria jednak
się obudziła i chodziła po pokoju? Jednak te uderzenia były zbyt równomierne i
w dodatku słyszałam równomierny oddech cioci, zespalający się z uderzeniami. O
Boże! Te odgłosy, to było bijące serce Viki! Jaki mój słuch musi być
wyostrzony, aby usłyszeć coś takiego. Troszkę przerażona, powoli zaczęłam otwierać
drzwi, które na moje nieszczęście przeraźliwie skrzypiały. Wykonując tę
czynność obserwowałam uważnie Victorię. Po cichu wymknęłam się i skierowałam
się w stronę wyjścia z pokoju. Na szczęście te drzwi nie skrzypiały, więc
spokojnie je otworzyłam, jeszcze raz spojrzałam na ciocię, upewniając się, że
nadal śpi, wyszłam i zamknęłam je za sobą.
Pensjonat
Salvatorów był wielki ale na szczęście zapamiętałam gdzie trzeba iść, aby zejść
ze schodów, tym samym znajdując się przy wyjściu. Uśmiechnęłam się sama do
siebie. Nigdy nie lubiłam chodzić po muzeach z przewodnikiem. Było to dla mnie
po prostu nudne. Wszyscy, tym samym monotonnym głosem opowiadali wszystko po
kolei, odpychając słuchaczy zamiast ich przyciągać. Teraz zdałam sobie sprawę,
że chyba wszystko zależy od oprowadzającego. Albo mnie zachęci, albo nie. Pamiętam
każde słowo, które padło z ust mojego dzisiejszego „przewodnika” co o czymś
świadczy. Jednak wiedziałam, że myślami nie mogę zajść daleko. Musiałam przestać
myśleć o Damonie.
Przez cały
ten czas rozmyślań, zdążyłam już dojść do frontowych drzwi. Uświadomiłam sobie,
że jeśli za nimi nie znajdzie się korytarz, który prowadził do jeszcze trzech
innych planów, to uwierzę w ten świat, w którym nagle się znalazłam. Przed
naciśnięciem na klamkę, zamknęłam oczy i poprosiłam w duchu aby to wszystko
było tylko snem, otworzyłam je i drzwi w tym samym momencie. Wszystkie moje
nadzieje rozwiały się razem z podmuchem wiatru, który wtargnął do domu i
poderwał do góry, moje jeszcze troszkę wilgotne włosy. Przed sobą ni zobaczyłam
żadnego korytarzu, tylko wielki zajazd
do pensjonatu otoczony drzewami.
- No to
jestem w dupie. – odezwałam się do siebie dosyć niekulturalnie, jak nie miałam
w zwyczaju.
- To nie
jest aż takie zadupie. – usłyszałam męski głos za swoimi plecami. Odwróciłam
się.
- Damon? –
naprawdę się zdziwiłam. Nie mogłem uwierzyć, że nie usłyszałam jak za mną
szedł, przecież słyszałam bicie serca! Jak mogłam nie usłyszeć kroków? – Co ty
tu robisz? – zaczęłam od najbardziej prymitywnego pytania.
- Jako gość,
to ty powinnaś pierwsza odpowiedzieć na to pytanie. – nic nie mogłam odczytać z
jego miny. Wyraz twarzy wydawał się być obojętny. – Tak więc słucham?
- Spacer. –
powiedziałam pierwsze co przyszło mi na myśl. Gospodarz podniósł jedną brew i
uśmiechnął się minimalnie.
- Jeśli tak
bardzo chcesz, muszę się przekonać czy mówisz prawdę. – odrzekł i zaczął iść w
moim kierunku. Kiedy dzieliły nas tylko centymetry, schylił głowę aby móc spojrzeć
mi prosto w oczy. Boże! Co to był za widok! Kolor, którego nie dało się opisać.
Naprawdę nie znałam słów, które mogłyby oddać te piękno. Wielki szaro-niebieski
ocean, w którym tonęłam, ale jaka to była śmierć. Jego oczy ukojeniem dla
moich, to też było dobre określenie. Kiedy jego źrenice zaczęły się powiększać
i zmniejszać, przypomniałam sobie skąd to znam. Damon próbował mnie
zahipnotyzować. Wiedziałam, że mu się to nie uda, bo sama jestem wampirem.
Postanowiłam chociaż przed nim się nie kryć i oznajmić mu prawdę.
- To na
mnie nie działa. – powiedziałam z chytrym uśmiechem. Nie zamierzałam się go bać.
– Przykro mi ale musisz się zdać na wiarę w moje słowa.
- Jak to…?
– odsunął się ode mnie. – To znaczy, że jesteś albo czarownicą, co raczej
wykluczam, ponieważ już pewnie taczałbym się z bólu po podłodze, albo kosmitką
czego jeszcze nigdy nie spotkałem, a raczej poznałem już wszystkie mistyczne
stworzenia, albo… - urwał. W wampirzym tempie podbiegł do pierwszej z brzegu
szafki, wyjął coś z szuflady i rzucił w moją stronę. Na szczęście dzięki
dobremu refleksowi złapałam to coś tuż przed moją twarzą. Zanim zdążyłam zorientować
się co to jest, poczułam jak moja twarz zaczyna się zmieniać, a językiem
wyczułam dwa kły. No tak, torebka z krwią…. Mogłam się domyśleć. Kiedy
zobaczyłam ogromne zdziwienie malujące się na twarzy niebieskookiego,
postanowiłam, iż moje zdolności, które nabyłam w niewiadomy sposób stając się
wampirem, powinny zostać godnie wykorzystane. Więc rzuciłam się biegiem do
drzwi i wypadłam na zewnątrz. Nie oglądałam się za siebie ale przemieszczałam
się w nadnaturalnym tempie. Zapomniałam tylko, że każdy wampir potrafi szybko biegać.
Moje myśli potwierdziły się, kiedy Damon z impetem przygwoździł mnie do drzewa
znajdującego się tuż kolo drogi.
- Przestań,
to boli. – jęknęłam. – Przecież nic ci nie zrobię.
- Nie
zwiejesz? – zapytał oschle.
- Nie. – pokręciłam
przecząco głową. Nareszcie mnie puścił.
- Jak to
możliwe, że jesteś wampirem?! – krzyknął. – Przecież trafiliście tutaj z innego
świata! W którym, z tego co słyszałem nie ma wampirów.
- Skąd mam wiedzieć?!
– odwarknęłam. Jakim prawem mógł na mnie wrzeszczeć? – Przepraszam ale nie
dostałam instrukcji obsługi, która tłumaczyłaby wszystko.
- Ale ty
jesteś wampirem! WAMPIREM, Angie… Żeby stać się jednym z moich trzeba przejść
przemianę. Zabiłaś kogoś? – dopytywał się zaciekle Damon.
- Nigdy! Skąd
ci to przyszło do głowy! - nigdy nie
chciałam pokazywać swoich słabości, ani nie chciałam, aby facet widział mnie w
takim stanie, więc odwróciłam się od niego i odeszłam parę kroków, ponieważ po
mojej twarzy zaczęły spływać łzy. Jeszcze nigdy nie płakałam tyle razy w jeden
dzień! Poczułam jego rękę na swoim ramieniu. Odwrócił mnie z powrotem w jego
stronę.
- Hej… Ja
nie chciałem… Nie powinienem… się do ciebie rzucać. Po prostu zdziwiło mnie to
że jesteś wampirem. – teraz mówił już spokojnie, a jego głos leczył rany, które
wcześniej mi pozostawił swoimi słowami.
- Mnie też.
– chlipnęłam i pociągnęłam nosem.
- Za dużo
ludzi już mnie oszukało, nie mogłem nabrać się kolejny raz. – powiedział.
Stwierdziłam, że spróbuję go zrozumieć.
- Rozumiem.
– odparłam i odkleiłam się od niego. – Tak naprawdę to chciałam pójść do
Bonnie. Myślę, że tylko ona może mi powiedzieć dlaczego jestem wampirem.
- Jakaż
odważna. – zakpił. – Nawet nie wiesz, gdzie mieszka ta wiedźma.
- Chyba już
mówiłam, że uważnie oglądałam Pamiętniki Wampirów. Mogłabym narysować plan
miasta Mystic Falls z pamięci. – powiedziałam z przekonaniem, chociaż dokładnie
wiedziałam, że w rzeczywistości tak nie było. Postanowiłam zdać się na żywioł.
– Wiem gdzie mieszka nasza kochana czarownica.
- Z chęcią
tam z tobą pójdę, więc prowadź, kotku. – mrugnął do mnie. Mimo iż temperatura
mojego ciała podskoczyła o stopień, tylko wywróciłam oczami.
- Jak
chcesz. – westchnęłam i wzruszyłam ramionami. – Chodźmy.
~~~~
Po pół
godzinie błądzenia po mieście i mówienia „to na pewno ten dom” dwanaście razy
poddałam się.
- Dobra,
przyznaję, nie mogłabym oprowadzać wycieczek po miasteczku ale przynajmniej
wiem gdzie jest Mystic Grill i gdzie mieszkają nieznajomi ludzie, którzy są
bardzo niemili, gdy budzi się ich o drugiej w nocy. – uśmiechnęłam się
promiennie i ironicznie zarazem. – Przynajmniej umiem się przyznać do błędu.
Chociaż jest ciemno co jest w pewnym sensie moim usprawiedliwieniem.
- Po
pierwsze, z tego co zauważyłem wcześniej, jesteś wampirem, więc widzisz tak
samo dobrze w dzień jak i w nocy. Po drugie, do jednego domu zachodziłaś trzy
razy i nawet się nie zorientowałaś. – Damon zaśmiał się, a ja pokazałam mu
język.
- Dobra!
Przyznaję! Może jednak nie znam tego miasta tak jak powinnam. Lecz to nie
znaczy, że nie trafiłabym do Bonnie. – powiedziałam stanowczo. Wampir tylko się
uśmiechnął.
- Chyba po
trzech godzinach błąkania się i budzenia ludzi. – mruknął pod nosem. Walnęłam
go pięścią w ramię. – A teraz chodźmy już do czarownicy jeśli chcesz coś załatwić
jeszcze przed świtem. Z własnego doświadczenia wiem, że rozmawianie z wiedźmami
zajmuje wiele czasu.
- Ok.
Prowadź, MISTRZU. – odpowiedziałam z ironią.
Ruszyliśmy ramię w ramię,
środkiem ulicy, ponieważ noc była bardzo spokojna i nie było widać na dworze
żywego ducha. Wiedziałam, że nie mogę się za długo przyglądać na mojego
towarzysza, nie chciałam, by czuł, że go obserwuję, więc zadarłam wysoko głowę
i spojrzałam w niebo. To co zobaczyłam, było piękne. Miliony gwiazd i księżyc w
pełni… Taki bajeczny widok. Nigdy nie widziałam tylu gwiazd naraz. Może w
Ameryce takie niebo można było oglądać co noc? Już chciałam się o to zapytać
Damona, tym samym przerwać ciszę, która panowała, ale on był pierwszy.
- Tak, dzisiaj pełnia. –
powiedział, jakby czytając mi w myślach. – Jeśli masz zamiar poprosić Bonnie o
jakieś wielkie zaklęcie to masz szczęście, ponieważ….
- Można czerpać moc z żywiołów. –
dokończyłam za niego, bo dobrze o tym wiedziałam. Oczywiście, dlatego że
oglądałam serial bardzo uważnie. Damon nawet już nie był zaskoczony, że tyle
wiem. Chyba po prostu przyjął do to do wiadomości albo był genialnym aktorem.
- To właśnie chciałem powiedzieć.
– zobaczyłam, że tak samo jak ja, zaczął przyglądać się dla rozgwieżdżonego
nieba.
- Tutaj zawsze jest tyle gwiazd?
– zapytałam. – Tam skąd pochodzę, nigdy nie widać zbyt wielu.
- Hmm… - Damon spojrzał na mnie z
miną „jak jej to powiedzieć?” – Wiesz… Wampiry mają o wiele lepszy wzrok niż
ludzie… - przystanął na chwile, bo gwałtownie wciągnęłam powietrze, ale dałam
mu znać, że wszystko jest ze mną dobrze, więc kontynuował. – Jeśli twierdzisz,
że w twoim świecie nie ma wampirów, a ty byłaś tam człowiekiem, to trochę
normalne, że widzisz teraz więcej gwiazd.
- Nawet o tym nie pomyślałam. – szepnęłam.
No tak, bycie wampirem oprócz minusów, ma też swoje korzyści. Takie jak na
przykład sokoli wzrok. Z zamyśleń wyrwał mnie głos towarzysza.
- Już jesteśmy. – oznajmił. Nawet
nie zauważyłam kiedy znaleźliśmy się przed drzwiami zwyczajnego, beżowego domu
z tarasem i gankiem. Kiedy już chciałam zadzwonić do drzwi, Damon złapał za
moją rękę, tym samym powstrzymując mnie. Kiedy nasze ręce się zetknęły poczułam
jak po moim ciele przechodzi prąd. Po jego minie poznałam, że on chyba też to
poczuł, ale od razu się opanował i szepnął.
– Mam lepszy pomysł. – złapał mnie za drugą
rękę, odbił się mocno od ziemi, podskoczył ciągnąc mnie za sobą i po sekundzie
cichutko wylądowaliśmy na balkonie.
- Wow. To
było… - nie skończyłam, ponieważ wampir gestem kazał mi się uciszyć. Stanęliśmy
dwa kroki od szklanych drzwi. Damon puścił moje ręce i jedną swoją dłoń powoli
wyciągnął przed siebie. Bardzo dziwnie to wyglądało, a zrobiło się jeszcze
gorzej, gdy jego twarz wygiął grymas bólu. Odruchowo sama wystawiłam rękę przed
siebie. Poczułam jakbym wkładała ją do wrzącej wody i pisnęłabym, gdyby nie
dłoń wampira, która zasłoniła mi usta.
- Trzeba
było stać spokojnie. Nasza kochana czarodziejka nałożyła zaklęcie na swój dom,
chroniące go przed istotami nadludzkimi. Naruszyłem jej „bańkę mydlaną”, więc
zaraz powinna wyjść. – na potwierdzenie jego słów po trzech sekundach szklane
drzwi otworzyły się i ujrzałam Bonnie we własnej osobie. Była bardzo zdziwiona
kiedy zobaczyła mnie i Damona ale tylko zamknęła oczy, skupiła się i
powiedziała.
- Teraz
możecie wejść.
- Angie,
teraz możemy czuć się zaszczyceni, czarownica wpuściła nas do domu. –
powiedział wampir uśmiechając się ironicznie do Bonnie.
- Nie
zapominaj, że mogę cofnąć twoje zaproszenie, a ty Angie jesteś tutaj zawsze
mile widziana i przecież nie potrzebujesz zaproszenia. – oznajmiła dziewczyna.
Trochę się zmieszałam, ponieważ myślałam, że ona wie, iż jestem wampirzycą.
- Z tego co
się dowiedziałem, właśnie w tym problem. Ona potrzebuje zaproszenia. –
przystojniak wskazał na mnie. – Czyżby nasza wszechwiedząca Bonnie wreszcie o
czymś nie wiedziała?
- Przestań
Damon. Nie jesteś moim adwokatem. – warknęłam do niego. Chyba jednak więcej nie
musiałam tłumaczyć. Czarownica prawdopodobnie sama domyśliła się o co chodzi
dla wampira.
Bez słowa,
szybkim krokiem podeszła do mnie i lekko chwyciła za ramię, a po sekundzie
puściła z miną, jakby się poparzyła.
- To
niemożliwe… Musiał wystąpić jakiś błąd. – zaczęła mamrotać pod nosem, bardziej
do siebie niż do nas. – Angie, ty nie możesz być wampirem! Twoje przeznaczenie
jest zupełnie inne. – teraz zwróciła się do mnie. – Muszę skontaktować się z
babcią. – skończyła.
Dosłownie
wepchnęła mnie do domu. Damon spokojnie podążył za nami. Dziewczyna szybko
podbiegła do wielkiego, białego regału ze starymi, wielkimi książkami. Stanęła
krok przed nim, wymamrotała coś pod nosem i nagle jedna księga wysunęła się
sama i spadła na ziemię. W tym czasie ja zaczęłam rozglądać się po pokoju. Nie
przypominał siedziby strasznej czarownicy. Urządzony był normalnie, a nawet
przesadnie zwyczajnie. Wszystkie meble były białe, łóżko, które nie było duże,
ale mogło pomieścić dwie osoby, dwudrzwiowa szafa, biurko, krzesło i kilka
szafek. Wszystko było równiutko poukładane. Zobaczyłam jak Bonnie siedzi w rogu
pokoju, wokół zapalonych świeczek. Oczy miała zamknięte ale nic nie mówiła.
- Rozmawia
ze swoją babcią. – szepnął do mnie Damon, tym samym wyjaśniając co robi
czarownica.
Po
piętnastu minutach stania w niczym nie zmąconej ciszy, dziewczyna głośno
westchnęła, a kiedy na nią spojrzałam miała już otwarte oczy.
- Co tam słychać
u babuni w zaświatach? – spytał wampir. Spiorunowałam go wzrokiem, a Bonnie
zignorowała i podeszła do mnie.
- Już wiem,
dlaczego jesteś wampirem, Angie i wiem co zrobić, żebyś przestała nim być. –
powiedziała ze spokojem. – Zaklęcie jest bardzo trudne i wymagające wiele
wysiłku, ale natomiast rytuał jest bardzo prosty.
- Na pewno
sobie poradzisz? – zapytałam. Ona tylko pokiwała głową.
- Musimy
teraz zacząć, dlatego że mogę jeszcze skorzystać z mocy pełni. Niedługo księżyc
przestanie być przydatny do jakichkolwiek czarów, więc lepiej się pospieszyć. –
rzekła. Kiedy zobaczyła moją przestraszoną twarz, uśmiechnęła się. – Tylko
spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Nie wiem czy coś będziesz czuła, bo nigdy
nie używałam takiego zaklęcia. Zaraz powiem ci co masz robić.
Po
piętnastu minutach, wszystko było już gotowe. Bonnie rzuciła ogłuszające
zaklęcie na sąsiadów i pobliskie domy, na czas trwania rytuału. Tylko na
wszelki wypadek, gdybym miała wrzeszczeć z bólu, co mnie trochę zaniepokoiło.
Na podłodze leżała żyletka i papier zapisany przez czarownicę w jakimś dziwnym
języku. Co dziwne, nie potrzebne były tu świeczki. Bonnie zaczęła już wymawiać
zaklęcie, a ja zgodnie z instrukcjami, usiadłam naprzeciw niej i nacięłam
żyletką swój palec, trzymając go nad kartką. Patrzyłam jak krew kapie z mojego
palca i tworzy malutką kałuże krwi. Po chwili cała kartka przyjęła czerwony
kolor. Poczułam ogromny ból dziąseł, w miejscu gdzie wyrastają kły. Później ból
zaczął przenosić się na całe ciało. Był tak ogromny, że zaczęłam wrzeszczeć.
Taka agonia mogła być porównana z łamaniem kości, każdej po kolei. Po twarzy kapały
mi łzy, a z mojego gardła dalej wyrywały się krzyki. Nagle poczułam, że ktoś
mnie złapał za rękę i towarzyszący temu przepływ prądu. Wiedziałam, że to
Damon. Tylko po co trzymał mnie za rękę? Na pewno mi nie współczuł. Przecież on
nikomu nie współczuje.
Powoli
czułam, że ból odchodzi i teraz słyszałam co dzieje się wokół.
- Damonie!
Angie! Rytuał nie chce się zakończyć! – krzyczała Bonnie. Wskazała ręką na
okno. Na dworze robiło się coraz jaśniej i księżyc już się schował.
Dziewczyna
ostatkiem sił dokończyła zaklęcie, już bez pomocy pełni.
- Nie wiem,
czy zaklęcie podziałało. Przepraszam. Nie zdążyłam. – Bonnie ledwo mówiła.
Wiedziałam, że jest bardzo zmęczona.
- Jest
tylko jeden sposób, by się przekonać. – powiedział Damon i zniknął. Po paru
sekundach wrócił i podłożył mi coś pod noc. Zaśmiałam się, była to mała myszka.
Zaklęcie podziałało! Czułam tylko mokrą sierść szczurka, a… potem słodkawy
zapach zaczął dawać górę nad smrodem. Poczułam jak zmienia się moja twarz.
- Nie! –
krzyknęłam i jedna samotna łza wymknęła mi się i spłynęła po policzku. –
Wszystko na nic. Jestem wampirem! Cholera!
- No cóż.
Mówi się trudno, spróbujecie innym razem. – odezwał się Damon. – Ostatnia
prośba do czarownicy. Jeśli Angie jest kim jest, potrzebuje pierścienia. Słońce
powoli wschodzi, więc nie mamy dużo czasu.
- Masz
jakąś biżuterię przy sobie? – zapytała zmarnowanym głosem Bonnie.
- Tak. –
odpowiedziałam, zdjęłam pierścień Z wielkim czarnym kamieniem
, z którym prawie nigdy się nie rozstawałam i podałam go dla
dziewczyny.
- Uff…
Przynajmniej nie trzeba okradać złotnika. – stwierdził wampir.
~~~~
Na
szczęście te zaklęcie było proste i po minucie włożyłam na palec pierścionek,
który został obdarzony mocą i dzięki któremu miałam móc chodzić spokojnie w
słońcu.
Do domu
Salvatorów dotarliśmy biegnąc wampirzym tempem, ponieważ już zbliżała się
piąta. Przed wejściem do mojego pokoju (a raczej Victorii) zatrzymałam się, tak
samo uczynił Damon.
- Dziękuję
za to, że dotrzymałeś mi towarzystwa. – powiedziałam i uśmiechnęłam się
szczerze. – Nie jesteś aż taki zły jak opisywali cię w serialu.
- Jestem
dzisiaj w dobrym nastroju, więc uznam to za komplement – uśmiechnął się
szelmowsko. – No i nie ma za co. Przynajmniej miałem jakąś rozrywkę. – odparł.
– Zapamiętaj też, że jeśli zasłużysz, mogę być jeszcze milszy, ale jak
podpadniesz to nie będę wtedy taki przyjemny. – dodał i zaczął się oddalać.
- Wiem jaki
jesteś dla Eleny. Kochasz ją. – rzekłam, a on zatrzymał się i odwrócił.
- To na
pewno nie jest dobra pora na tą rozmowę. – mruknął ale przez chwilę zobaczyłam
w jego oczach, iż moje słowa były prawdziwe. – Takie wampirzyce jak ty to
skarb, nie każ mi abym musiał zmienić swoje zdanie. Porozmawiamy jutro, na
pewno jesteś zmęczona.
- Jakbyś
się jeszcze dziwił. Sam widziałeś co przechodziłam. Bye. – skończyłam i weszłam
do pokoju zamykając za sobą drzwi.
Victoria na
szczęście smacznie spała. Zdjęłam sukienkę, wzięłam koc, który wcześniej sobie
przygotowałam i ułożyłam się na fotelu, zakrywając się nim. Ignorując słodkawy
zapach krwi, który unosił się w powietrzu, oddałam się w objęcia morfeusza.
~~~~~~
Zbudziło
mnie szarpanie za nogę.
- Angie!
ANGIE! Koniec spania! – mówiła Viki. Kiedy zaczęłam mrugać, znowu się odezwała.
– Dzięki Bogu! Już myślałam, że nie żyjesz! Próbuję cię zbudzić już od godziny!
Jest po dwunastej!
- Nie
krzycz tak! – pisnęłam i zakryłam się ponownie kocem. Po chwili leżał on na
podłodze. – Już! Wstaję!
Podniosłam
się z fotela, a Victoria podeszła do mnie i przytuliła.
- Naprawdę
myślałam, że coś ci jest. Chciałam już wołać pomoc. – powiedziała.
Nie
wiedziałam czy mówi coś dalej, czy nie bo zauważyłam, że coś nie gra. Dlaczego
moja twarz się nie zmienia? Przecież jestem milimetry od szyi cioci.
Zaciągnęłam się mocno powietrzem. Nic, żadnego słodkiego zapachu, wyrastających
kłów.
- Tak!
Yeaaaa! Podziałało! – zaczęłam się wydzierać. Zaklęcie Bonnie naprawdę
podziałało! Nie byłam już wampirzycą!
Wybiegłam z
pokoju i zbiegłam na dół nie zwracając uwagi na to, że jestem w samej
bieliźnie. Zaczęłam skakać jak małe dziecko. Później tańczyłam. Nagle
usłyszałam trzask zamykających się frontowych drzwi.
- Zapewne
ty jesteś Angie? – usłyszałam jakiś znajomy kobiecy głos.
- Elena?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz