niedziela, 29 lipca 2012

Rozdział 10: Family.






[…] Ale to już był TEN właściwy uścisk. Poczułam się tak dobrze. Pewnie jutro okaże się, że był to tylko piękny sen…

~~~~~~~

Leżę na plaży. Jest tak ciepło i przyjemnie. Jestem sama. Tylko w oddali widać jakieś nieznajome budynki. Kładę się na plecach i zaczynam jeździć dłońmi po nagrzanym, miękkim piasku. Zamykam oczy. Nie wiem ile tak leżę. Chcę tylko i wyłącznie cieszyć się tą chwilą. Nagle czuję, że coś zasłania mi słońce. Otwieram oczy. Właśnie wielka fala, można powiedzieć, że tsunami zaczyna spadać w moją stronę.
Zanim woda mnie „dotknęła”, mój mózg zdążył tylko pomyśleć Fuck… 
Wciągnęłam gwałtownie powietrze i podniosłam się. Nie byłam na plaży. To dziwne, ale znajdowałam się w łóżku. Tylko dlaczego byłam cała mokra?! Zdezorientowana rozejrzałam się po pokoju.
- Damon… - dosłownie wysyczałam te słowa i spode łba spojrzałam na ubranego tylko w dżinsy, wampira. Stał on oparty o kolumnę po prawej stronie łóżka i gwiżdżąc wymachiwał (już) pustym wiadrem. – Ty…
- Pamiętaj Angie, to ty zaczęłaś tę wojnę. Ja tylko wygrałem jedną bitwę. – przerwał mi i uśmiechnął się triumfalnie. – Może to nie jest „suszenie mojej koszulki”, ale zazwyczaj bywam spontaniczny. – odstawił wiadro na podłogę. – Chociaż może w podjęciu decyzji pomógł mi fakt, iż wiedziałem, jak ta koszulka się do ciebie przyle…
Nie zdążył dokończyć, ponieważ rzuciłam się na niego, wskakując na plecy. Nie umknął mi fakt, iż spokojnie mógłby zrobić unik. Przecież to wampir.
Tymczasem Damon próbował odkleić mnie od swoich pleców. Ostatecznie jego nadludzka siła wygrała z moimi „muskułami” i zostałam przez niego przygwożdżona do łóżka. Usiadł na moich udach, żebym nie mogła się wydostać, a dłońmi złapał moje nadgarstki. Zdałam sobie sprawę w jakiej pozycji się znajdujemy. Na pewno niejednoznacznej. Wampir chyba też zdawał sobie z tego sprawę, ale tylko uśmiechnął się łobuzersko. Zaczął błądzić wzrokiem po mojej przemoczonej koszulce. Nagle zrobiło mi się gorąco.
- Nie będziesz bezkarnie wpatrywał się w mój stanik. – powiedziałam stanowczo, chociaż na mojej twarzy gościł uśmiech.
Damon pochylił się nade mną. Nasze twarze dzieliło kilkanaście centymetrów. W jego niebieskoszarych oczach gościły radosne iskierki. Z bliska wydawały się jeszcze wspanialsze, o ile to w ogóle było możliwe.
- Tak sądzisz? – zapytał i trochę przekrzywił głowę.
- Mhmm… - odpowiedziałam cicho.
Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Nawet nie marzyłam o całowaniu. Taki moment i tak był wielkim darem od losu.
Zaśmiałam się w duchu. Ciągle jeszcze pamiętałam te dni, miesiące, lata przed osiemnastymi urodzinami. Kiedy tak narzekałam na wszystko. „Moje życie jest takie zwykłe i nudne” zawsze powtarzałam. Takie było.
Chciałaś czegoś „innego”, Angie? No to teraz masz. Jesteś w równoległym świecie. Możliwe, że w twojej krwi płynie gen hybrydy: wampira, wilkołaka i czarownicy. A co najważniejsze, leżysz w łóżku ulubionym bohaterem z serialu, który na dodatek jest wampirem i radujesz się z jego bliskości bardziej niż dziecko z nowej zabawki, chociaż udajesz, że nic cię nie obchodzi. O to ci chodziło?
Tak. – odpowiedziałam sobie w duchu. Może nie była to do końca szczera odpowiedź, ale czyż nie o to w tym wszystkim chodziło? Czy to nie ja ciągle narzekałam, jak chciałabym, żeby mistyczne stworzenia istniały naprawdę? Znałam odpowiedzi na te pytania.
Moje rozmyślania przerwały czyjeś nawoływania.
- Angie! – przez te mosiężne dębowe drzwi mogłam się tylko domyśleć, iż była to Victoria. – Gdzie jesteś? Na dole?
- Shit. – syknęłam pod nosem i podjęłam próbę oswobodzenia się z wampirzego uścisku. Na nic. – Damon! Puść mnie! Muszę się pokazać dla Victorii. – szepnęłam.
On tylko nachylił się do mojego ucha.
- Mogę sprawić, aby twoja kochana Viki wróciła do pokoju, grzecznie tam siedziała i nam nie przeszkadzała. – odpowiedział.
- Chyba jednak nie skorzystam z tej propozycji, - warknęłam. Gdy ten zmarszczył brwi dodałam. – To moja ciocia, do jasnej cholery! Nie jest jakąś zabawką, której możesz rozkazywać.
- Chcesz się przekonać? – zapytał.
- Chyba zaryzykuję i drugi raz ci odmówię. – odpowiedziałam. – A teraz złaź ze mnie. Muszę zmienić te mokre ciuchy.
- Jak dla mnie ten strój jest OK. – mruknął i jeszcze raz dokładnie zlustrował mnie wzrokiem.
- Sam się o to prosiłeś. – odparowałam.
Zaczęłam skupiać się na gniewie. Chciałam go wydobyć na zewnątrz. Po prostu bardzo się zdenerwować. Tak, chociaż nie wiedziałam, czy nie zemdleję tak jak wczoraj, miałam zamiar zamienić się w wampira. Może mogłabym to jakoś kontrolować. Taka umiejętność byłaby bardzo przydatna. Nagle znowu to poczułam. Tą falę napływającej do mnie siły. Już nie przejeżdżając językiem po zębach, zepchnęłam z siebie Damona. Gdyby nie jego nadludzka prędkość, wylądowałby na przeciwległej ścianie. Chyba troszkę przesadziłam z tą siłą… Myślałam, że wampir się rozgniewa; rzuci się na mnie, czy coś w tym stylu, a on tylko wpatrywał się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zignorowałam go i skierowałam się w stronę drzwi, kiedy już je zamykałam, usłyszałam tylko.
- Do twarzy ci z kłami. – powiedział Damon, a ja w wyobraźni widziałam, jak teraz na jego twarzy pojawiał się boski uśmiech.
To obelga, czy komplement? W duchu modliłam się, żeby to drugie. Chociaż ostatnio obiecywałam sobie, iż nie będę pokazywała, że podoba mi się starszy Salvatore. Jak na razie wprost „cudownie” mi to szło.
 Przecież to, że przespałam pół nocy w jego objęciach nic nie znaczy. – powiedziałam do siebie w myślach z ironią.
To był największy błąd. Do jasnej cholery! Po co ja tam poszłam? O czym ja wtedy myślałam? No tak… Zapewne o ciepłym łóżeczku, jak zwykle o takiej godzinie.
Zobaczyłam, że Victorii nie ma w korytarzu. Pomyślałam, iż zapewne poszła na dół zobaczyć, czy może mnie tam nie ma. Zadowolona z tego, iż wślizgnę się do pokoju niezauważona i zmienię mokrą koszulkę bez zbędnych pytań, ruszyłam w stronę pokoju. Ciągle rozglądając się na boki i sprawdzając czy przypadkiem Viki nie wraca weszłam przez do właściwego pomieszczenia.
- Khem. Czy mogłabyś mi powiedzieć gdzie spałaś dzisiejszej nocy i dlaczego masz mokrą koszulkę? – zapytała spokojnie Victoria.
Odwróciłam się tak, aby stać przodem do cioci. Właśnie grzebała zawzięcie w szafie, najwyraźniej czegoś szukając. Stwierdziłam, że nie ma sensu jej oszukiwać, więc zaczęłam wszystko opowiadać, sprytnie omijając kwestię dzisiejszego porannego przemienienia się w wampira. „Przez przypadek” zapomniałam dodać też, że przez całą noc byłam wtulona w wampira ale myślę, że ona nie będzie miała mi tego za złe…

~~~~~~~~~

Po porannym, orzeźwiającym prysznicu i ubraniu się w specjalnie, przez Victorię, dobrany strój, zeszłyśmy na dół na śniadanie, zabierając wszystkich ludzi ze sobą. Zawarłam z Viki umowę, iż przy Lukim nie piśnie ani słówka o tym, gdzie dzisiaj spałam. Nina na razie też nie musiała wiedzieć tych „pikantnych” szczegółów.
Kiedy już wszyscy zjedliśmy posiłek, składający się z jajecznicy i tostów, zanotowałam sobie w głowie, że trzeba zrobić tu jakieś zakupy spożywcze, ponieważ w lodówce było pusto.
Po chwili cała nasza czwórka rozłożyła się na sofach w salonie. Ja znowu podeszłam do pierwszego lepszego regału i zaczęłam szukać jakiejś interesującej lektury. Ostatecznie wybrałam kilkanaście razy czytanego przez mnie „Hamleta”. Musiałam przyznać, że zawsze lubiłam Szekspira, chociaż „Romeo i Julia” wydawało mi się zbyt przereklamowane, chyba, że chodziło o pogapienie się w ekran telewizora na Leonarda DiCaprio, którego buźka zdała egzamin w roli Romea.
Kiedy pochłaniałam kolejne linijki tekstu, nagle usłyszałam tylko świst, a sofa po mojej prawej i lewej stronie nieznacznie się zapadła.
- Znowu chcecie mnie nabrać? – zapytałam nie odrywając wzroku od książki. – Czy powiecie, który to, który?
- Nie mamy czasu na zabawy, Angie! – odpowiedział jeden z bliźniaków z udawanym przejęciem.
- Szybko się uczy. – rzekł z satysfakcją w głosie drugi. – Z tej strony Ian. – powiedział ten po lewej.
- A tu z prawej siedzi twój ukochany Damon. – dodał pierwszy. – Dobry aktor z tego naszego cwanego Iana…
- Przecież w końcu to ja grałem twoją postać, - zaczął Somerhaldera.
- Dobra, koniec tych… - powiedział Salvatore.
- Pogaduszek. – dokończył aktor.
- Mamy – rzekł pierwszy.
- Dzisiaj – drugi.
- Jeszcze - pierwszy.
- Wiele – drugi.
- Spraw. - pierwszy.
- Przestańcie, do cholery! – krzyknęła Victoria. – Jeszcze chwila, a zaczęło by mi się kręcić w głowie!
            Ja i Nina wybuchnęłyśmy głośnym śmiechem. Nie zdążyłam się opanować, a Damon znowu zaczął mówić.
            - Zanim szanowna Victoria przerwała, chcieliśmy ci oznajmić, że trzeba dzisiaj pojechać do miasta. Tak dokładnie to do Bonnie. Może ty nas poprowadzisz, GPS-ie? – powiedział z sarkazmem.
            - Powiesz po co tam jedziemy, czy będziesz się wygłupiał? – zapytałam z ironią.
            - Oj, nawet nie można przeprowadzić z tobą poważnej rozmowy. – udał obrażonego. –Podobno wiedźma ma dla nas jakieś świeże informacje. Z góry zakładam, że o tobie. – uśmiechnął się.
            - Załóżmy, że sobie tam pojedziecie. A co z nami? Mamy sobie tu siedzieć i popijać herbatkę? – powiedziała z sarkazmem Victoria.
            - Już nad tym myślałem, ale nie będzie bezpiecznie zostawić was tutaj, kiedy w każdej chwili może wpaść Stefcio z wizytą, a teraz kiedy jest na diecie „Zabij kogokolwiek chcesz”, lepiej nie ryzykować spotkania z nim. Nie macie tutaj prawdziwego mężczyzny. – wymownie spojrzał na Lukiego. – który byłby w stanie się obronić.
            Kiedy oburzony chłopak już chciał coś powiedzieć, szybko się wtrąciłam.
            - Tak. Damon ma rację, nie poradzilibyście sobie ze Stefanem. W takim razie co zrobimy? – zapytałam.
            - Myślę, że jednak bym sobie poradził. Nie jestem słaby. – powiedział Luki, ze znanym dla mnie fałszywym uśmiechem na twarzy. Zgiął ramię jak kulturysta i napiął mięśnie. Teraz mogłam z ręką na sercu powiedzieć, że do starszego Salvatora jednak mu „trochę” brakowało.
            Nagle poczułam tylko jak Damon podrywa się z sofy, a po sekundzie trzymał Lukiego za szyję i przyciskał go do ściany.
            - No to pokaż jakiś ty silny, Herkulesie. – wszyscy siedzieli w osłupieniu i przyglądali się sytuacji. Nagle dla wampira zaczęła zmieniać się twarz. – A może mam znaleźć twoją „piętę Achillesa”?
            Oprzytomniałam i poderwałam się z miejsca.
            - Damon, zostaw go! – powiedziałam oschle.
            - To, że spałaś w moim łóżku nie znaczy, że mam się ciebie słuchać. – odpowiedział równie oschle. Wiedziałam, że powiedział to tylko dlatego, że koło nas stał Luki.
            - Spałaś z nim?! – wrzasnął kumpel, który najwidoczniej uważał się za kogoś ważniejszego.
            - Tak! – krzyknęłam ale od razu się opamiętałam. – To znaczy nie w tym sensie! Po prostu Viki zajęła całe łóżko i…
            - Przestań. – przerwał mi chłopak - Nawet nie chcę słuchać tych żałosnych wyjaśnień. Wiedziałam, że będziesz chciała wcisnąć się mu pod kołdrę, ale tak szybko? Chyba znalazłaś nowe hobby pod latarniami, po tym jak wyjechałem do USA. – skończył.
            - Ty popierdolony chamie! Jak możesz tak mówić? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi! – wrzasnęłam. Emocje wyrwały mi się spod kontroli. Nigdy za wiele nie przeklinałam. Nie było mi to potrzebne, a teraz? Przez jednego debila, aż się gotowałam od środka.
            - Ja myślałem, że jesteśmy kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. – odparł cicho.
            Odeszłam od nich, znowu usiadłam na sofie i zanurzyłam twarz w swoich dłoniach.
            - Najwidoczniej się pomyliłeś, lowelasie. – powiedział Damon i prychnął.  – Jaka się zrobiła dramatyczno-romantyczna atmosfera. Przepraszam Angie, ale muszę przerwać dzisiejszy odcinek opery mydlanej. Musimy jechać. – oznajmił. – Plan jest taki. Victoria, jeśli chce, może jechać z nami. Pozostali zostają, oprócz ciebie Ian. Ty zawsze możesz się na coś przydać, no i przecież muszę mieć na ciebie oko. Zaraz zadzwonię do Caroline, żeby tu wpadła i została chwilowo waszą niańką.
            - To nie będzie problem? – odezwała się niespodziewanie Nina. – Poradzi sobie?
            - Tak. Z doświadczenia wiem, że z tej blondyny ostra kobietka. – uśmiechnął się chyrze i spojrzał na mnie, na co ja tylko wywróciłam oczami. Po chwili znowu zwrócił się do dziewczyny. – Was przynajmniej prosto odróżnić. Ciebie i Elenę. Może i wyglądacie jak bliźniaczki, ale jesteście zupełnie inne…
            - A Katherine? – zapytała Viki.
            - Ona od ostatniej wizyty zniknęła bez śladu, na szczęście. Zapewne wie o wszystkim co się tutaj dzieje i pojawi się w najmniej oczekiwanym momencie. – westchnął wampir. – Kobiety…
            - Znowu się powtarzasz. – powiedziałam z uśmiechem.
            - No jedźmy już! – zniecierpliwił się Ian.
            - Spokojnie kowboju. – odrzekł Damon. – Caroline zaraz będzie. Victorio, jedziesz z nami? – ciocia tylko kiwnęła głową potakująco. – No to w drogę!
            Zaśmiałam się pod nosem z jego udawanego entuzjazmu. Jedyne czego teraz pragnęłam, to znaleźć się jak najdalej od Lukiego…

            ~~~~~~~~

            Po kilkunastu minutach już parkowaliśmy przed domem Bonnie. Damon jeździł swoim starym, ale pięknie odrestaurowanym, niebieskim, lśniącym dodge’em challenger’em, jak wariat. Naprawdę nie wiem, kto mu dał prawo jazdy. Zapewne zahipnotyzował kogoś aby je dostać, a może w ogóle nie miał takiego dokumentu? Po co mu jakikolwiek papier tożsamości? Ciągle tylko musiałby go podrabiać, albo zmieniać. Chyba te wampirze życie miało jeszcze więcej plusów, niż podejrzewałam.
            Victoria, Damon i ja weszliśmy do domu Bennet, a Ian został w samochodzie, ponieważ żadna przypadkowa osoba nie mogła zobaczyć bliźniaków razem. To małe miasto, a w takich, wieści rozchodzą się najszybciej.
            - No więc… Od naszego ostatniego spotkania dowiedziałam się trochę więcej o twoim „przypadku”. – zaczęła czarownica.
            - Chociaż ty nie rób wielkich melodramatycznych scen, tylko powiedz dokładnie wszystko co wiesz. – powiedział Damon.
            - Mógłbyś chociaż raz powstrzymać się od komentarza i zamknąć tą swoją wredną japę? – syknęła wiedźma, ale kiedy odwróciła się w moją stronę przybrała poważny wyraz twarzy. – Czarownice nie udzieliły mi odpowiedzi na wszystkie pytania. Jednak jest sposób, abyś ty dowiedziała się całej prawdy. – kiedy nie przerwałam jej, czekając na odpowiedź znów zaczęła mówić. – Musisz połączyć się, z którymś członkiem twojej rodziny, który wie wszystko z przekazywanych legend. Nie ma znaczenia z kim. Oby w jego krwi płynął gen.
            - Ale jak ja niby mam to zrobić? Przecież nie jestem czarownicą. Umiem uruchomić tylko tę wampirzą część. – powiedziałam skołowana. Nie była tym zdziwiona, więc albo wcześniej wszystko powiedział jej Damon, albo naprawdę trochę się dowiedziała od duchów.
            - To, że gen czarownicy nie jest uruchomiony, nie znaczy, że nie można tego zrobić. Jednak na szczęście jestem ja, dobra wróżka, która ci pomoże. – uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
            - To co mam zrobić? – zapytałam.
            - Usiądź razem ze mną na podłodze. – od razu wykonałam polecenie. Na środku pokoju był ułożony krąg ze świec. Czyżby do jakiegokolwiek zaklęcia potrzebne były świeczki? Dosłownie jak w filmach.
Przecież ja jestem w filmie.
Ach, Angie, skończ już ten monolog w głowie.
– Złap mnie za ręce. Dzięki temu będę mogła częściowo korzystać z twojej mocy. – chwyciłyśmy się za dłonie, siedząc po turecku. – A teraz ostatnie. Pomyśl bardzo intensywnie o swoim ojcu. Wyobraź sobie go, przypomnij wszystkie szczęśliwe chwile, które razem spędziliście.
            - „Ojcu”?! – pisnęłam zdziwiona. Nie wiem dlaczego, ale przez cały czas myślałam, że ten „cudowny” gen jest w rodzinie mojej matki! We wszystkich filmach tak jest!
            - Tak, o Williamie. Ten, u którego gen hybrydy krąży we krwi przekazuje tą nadnaturalność dla najstarszego dziecka. Oczywiście może mieć jeszcze innych potomków, ale oni nie będą mieli w sobie nic nadnaturalnego. Wszystko jest przekazane dla najstarszego. – oznajmiła Bonnie
            - Ale przecież, mój brat Chris jest ode mnie starszy. To on powinien tu teraz być. Pomyliliście się! To dlatego na początku byłam wampirem! – zaczęłam jak maszyna wyrzucać z siebie zdania.
            - Nie, Angie, nie pomyliliśmy się. Chris nie jest synem Williama. Twoja matka, jeszcze przed poznaniem twojego ojca zaszła w ciąże z kimś innym. Młody Willi poznał Yvonne, kiedy ona czekała na dziecko, lecz chłopak tak się zakochał, iż wychowywał chłopca jak prawdziwego syna. Razem ustalili, że nikomu nic nie będą mówić. – skończyła Bennet.
            - O Jezu! Zawsze nie zgadzały mi się daty. Nagle, kiedy urodził się Chris, moja siostra powiedziała, że to syn Williama którego poznała jakiś rok temu, ale nie powiedziała mi wcześniej. – zamyśliła się Viki. – To zawsze było tak poplątane, jednak nigdy nie pomyślałabym, iż moja własna siostra może mnie oszukać…
            - Jak widać miała swoje powody. – próbował ją pocieszyć Damon. Damon? Pocieszyć?!
            - Dlaczego rodzice mi nie powiedzieli? – powiedziałam do siebie smutno. – Bonnie możesz zaczynać. Teraz nie myślę o niczym innym, tylko o ojcu.
            - OK. – odparła wiedźma. Po chwili zaczęła szeptać coś niezrozumiałego. Jakby język, którym się posługiwała był trochę podobny do łaciny. Świece wokół nas nagle się zapaliły. Ja ciągle myślałam o tacie. O jego trochę kręconych włosach, które zapewne po nim odziedziczyłam. O tym, jaki zawsze był opiekuńczy wobec mnie i Chrisa. Zawsze kochał robić zdjęcia. Podziwiałam z jaką pasją podchodził do swojego hobby. Pamiętam, jak kiedyś byliśmy zimą na nartach, w polskich górach. Zawiesił wtedy sobie mój mały cyfrowy aparat na szyję i zaczął z nim zjeżdżać. Oczywiście w połowie trasy wywrócił się i ledwo uratowaliśmy aparat. Był cały w śniegu. Ale za to z filmu, który nagrał, śmiał się każdy. Zawsze przypominałam sobie, kiedy byliśmy nad morzem i lecieliśmy helikopterem nad plażą. Tato tak bardzo bał się latać, a jednak wsiadł do, jak to on zwał, „blaszanej puszki” i poleciał razem z nami, bo bał się zostawić mojego brata i mnie samych. Kiedy ja i mama, kłóciłyśmy się, on zawsze próbował nas pogodzić. Może nie kupował mi wszystkiego, ale za to też go kocham, dzięki temu przynajmniej nie byłam nadętą, rozpieszczoną księżniczką. To on zawsze interesował się wszystkimi moimi dodatkowymi zajęciami. Dopingował mi, bez względu na to jakie nowe hobby wymyśliłam. Był po prostu kochany…
            Nagle poczułam, tak jakby wessała mnie jakaś czarna dziura. Poczułam wiatr we włosach i machinalnie otworzyłam oczy.
            Stałam centralnie po środku jakiejś polany. Po lewej stronie, w oddali stała ściana lasu. Zaś na wprost i po prawej rozciągało się pole. Słońce ogrzewało lekko moją skórę i nadawało dla tego miejsca jeszcze więcej uroku. Ciągle zdawało mi się, że kiedyś, już tu byłam. Odwróciłam się do tyłu.
            - Tato! – wrzasnęłam z radości. Po tych wszystkich dniach spędzonych w USA, potem w innym świecie, dopiero teraz zorientowałam się jak bardzo się za nim stęskniłam. Za mamą zresztą tak samo… Szkoda, że jej też nie mogę zobaczyć. Podbiegłam i wpadłam mu w ramiona. Ojciec jak zwykle uścisnął mnie lekko, chwycił za ramiona i oddalił od siebie.
            Nic się nie zmienił. Patrzyłam teraz na tą samą twarz, zielone oczy, lekki zarost. Tak jakby właśnie wstał z fotela, z salonu i tutaj przyszedł.
            - Angie, nie mamy zbyt wiele czasu. Teraz muszę ci wszystko powiedzieć. Nigdy nie wiadomo, czy nadarzy się druga taka szansa. Już wiesz, że w twojej krwi płynie gen hybrydy, przekazywany z pokolenia na pokolenie?
            - Tak. Ale jak to w ogóle możliwe?! Przecież magia nie istnieje! – krzyknęłam z wyrzutem, jak małe dziecko.
            - Po tym co ostatnio przeżyłaś, szczególnie po przemianach, powinnaś być ostatnią osobą, która zaprzecza istnieniu magii. – oznajmił tato bez cienia uśmiechu.
            - Skąd wiesz o „przemianach”? – zapytałam ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy.
            - Ja też mam trochę z hybrydy w sobie, może nie tak dużo jak ty, ale znam parę użytecznych trików. – uśmiechnął się blado. No nie! To już przegięcie. Mój tato i magiczne sztuczki?! Gdzie ja jestem? W Hogwarcie?! Dobra, chyba ojciec miał rację. Musiałam na razie odsunąć od siebie wszystkie realia i być gotowa na wszystko.
            - Powiedz, proszę, o co w tym wszystkim chodzi? – powiedziałam z poważną miną.
            - No więc, zacznijmy od najważniejszych rzeczy. Musisz wiedzieć, że mimo iż, gen nie został uaktywniony, możesz korzystać ze wszystkich mocy. – wyłupiłam oczy. – Lecz nie naraz. Sam dokładnie nie wiem, czy musisz zachować jakieś odstępy czasowe, czy nie. To nie matematyka, tutaj nigdy nic nie jest dokładnie wyliczone. Teraz najbardziej „dostępną” dla ciebie mocą jest wampiryzm. Najgorzej jest z wilkołactwem. Dopóki nie uruchomisz genu możesz wrócić do naszego świata bez problemów. Trafisz w to samo miejsce o tym samym czasie. Jednak nie pokonasz Klausa. Nikt go wtedy nie pokona, ponieważ po tylu stuleciach to właśnie na ciebie trafiło, abyś miała najpotężniejszą moc. Lecz kiedy uruchomisz gen i staniesz się prawdziwą hybrydą, będą pewne komplikacje z powrotem do domu. Tutaj jest haczyk, ponieważ niewiadomo jakie! Nikt nigdy jeszcze nie był w takiej sytuacji jak ty. Od stuleci nasz ród odrzuca magię. – tato westchnął. – Nie planowałem takiej przyszłości dla ciebie. Zawsze chciałem, żebyś żyła bezpiecznie, w domu, w Polsce, ale jak widać jesteś wyjątkowa. Nie ominęło cię przeznaczenie.
            - Ale co ja mam teraz zrobić? Jak uruchomić ten gen? Co jeśli wtedy nie będę mogła wrócić? – powiedziałam, a łzy zaczęły zbierać się w kącikach oczu.
            - Rytuał jest bardzo łatwy. Na tej kartce wszystko jest zapisane. – podał mi papier, a ja włożyłam go do kieszeni spodni. – Twoja nowa koleżanka, Bonnie, poradzi sobie z nim.
            - Skąd…? – zaczęłam ale tylko machnęłam ręką. Wolałam nie zagłębiać się w jego „sztuczki”.
            - Wiem, że podejmiesz właściwą decyzję. Znam cię, córko. Od najmłodszych lat byłaś jedyna w swoim rodzaju. – dodał ojciec.
            - Każdy rodzic musi tak mówić. – odparłam.
            - Ze względu na sytuację, w której się znajdujemy stwierdzę jednak, iż mam rację. - Obejrzał się za siebie. – Nasze spotkanie już się kończy.
            - Ale ja mam jeszcze tyle pytań! – jęknęłam.
            - Wiem, ale to nie zależy ode mnie. – poinformował mnie. – Niedługo się zobaczymy.
            - Obiecujesz? – zapytałam głupio.
            - Tak. – uśmiechnął się blado i znowu mnie uścisnął.
            - Kocham cię, tato. – szepnęłam, a po moich policzkach spłynęły łzy,
            - Wiem, Angie, wiem. Pamiętaj tylko, że nigdy nie chciałem abyś musiała podejmować takie trudne decyzje sama. – odrzekł, puścił mnie i zaczął iść w stronę malujących się w oddali domów.
            - Pozdrów mamę! – krzyknęłam tylko, a on po sekundzie rozpłynął się w powietrzu.
            Znowu poczułam, jakby wsysała mnie czarna dziura. Otworzyłam oczy. Pierwsze co zobaczyłam to uśmiechnięta twarz Bonnie. W fotelu siedziała Viki, a koło drzwi stał Damon. Ja siedziałam bez ruchu, ciągle nie wierząc, iż przed chwilą rozmawiałam z tatą. Tyle mieszanych uczuć kłębiło się we mnie. Teraz już w żadnym razie nie mogłam zaprzeczyć, iż w pewnym sensie jestem niezwykła. Ten gen naprawdę krążył w moich żyłach. Mój ojciec, z którym żyłam osiemnaście lat pod jednym dachem, właśnie wyjaśnił mi wszystko co przez cały czas ukrywał. Dlaczego nigdy nic mi nie powiedział? Zapewne uznałabym go wtedy za chorego umysłowo, ale może byłabym bardziej zorientowana, kiedy tutaj trafiłam. Jak na razie wiedziałam, że muszę zostawić gdybanie.
            Wstałam i podeszłam do drzwi.
            - To podziałało, Bonnie. Rozmawiałam z ojcem. – powiadomiłam wszystkich zebranych. – Teraz muszę od tego odpocząć.
            - Powiedział coś o uruchomieniu klątwy? – zapytała z zaciekawieniem czarownica.
            - Tak. – odpowiedziałam, kiedy przypomniałam sobie, że dostałam od niego jakąś kartkę. Sięgnęłam do kieszeni spodni i wyjęłam z niej biały papier. To się nazywała magia! – Tutaj powinno być wszystko zapisane. Tato powiedział, że na pewno byś sobie poradziła z zaklęciem. A teraz muszę się jakoś zrelaksować. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień, a przecież jeden wieczór niczego nie zmieni. Mogę jutro ci wszystko wyjaśnić?
            - Tak, jasne. – odparła od razu. - Wiem jak to jest zobaczyć kogoś bliskiego, za którym bardzo się tęskni. – mruknęła cicho podeszła do mnie i złapała za ramię.
            - Dzięki. – uśmiechnęłam się blado. – Idziemy? – zwróciłam się do Viki i Damona.
            Wampir tylko pokiwał głową potakująco.
            Kiedy wsiedliśmy do auta, nikt się nie odzywał. Grobowy nastrój udzielił się nawet Ianowi, który przez ten cały czas siedział w samochodzie. Tak jakby wszyscy czekali, aż coś powiem.
            - Kierunek: pensjonat. Zadania: kupić po drodze jakiś alkohol, tylko nie wódkę. – poinformowałam wszystkich.
            - Pozwalasz jej tak pic? – zwrócił się Ian do Viki.
            - Po pierwsze jest pełnoletnia. Po drugie, każdy czasem musi. Po trzecie, już nie raz przy mnie piła. – odparła krótko Victoria.
            Muszę przyznać, że to prawda. Zdarzało mi się czasem łyknąć nalewki lub wypić parę drinków, kiedy siedziałam u cioci. Wolałam pić z nią, niż w parku z innymi nastolatkami. Nie widziałam w tym nic dziwnego. Dlatego też, tylko Viki wiedziała, że mam bardzo mocną głowę. Nigdy się nie upiłam, tak jakby żaden trunek na mnie nie działał.
            Kiedy dotarliśmy do domu Salvatorów, pierwsza weszłam do salonu z dwiema reklamówkami, w których znajdowały się przeróżne butelki. Od Johnnie Walkera po Martini. Nie byłam jakąś żałosną alkoholiczką, ale musiałam przyznać, że niektóre trunki najzwyczajniej w świecie mi smakowały.
            Zignorowałam Lukiego, który przysłuchiwał się konwersacji Niny i Caroline. Ta druga, gdy tylko mnie zobaczyła i przy okazji zawartość reklamówek, uśmiechnęła się.
            - Wiedziałam, że jesteś OK. – powiedziała wampirzyca i zachichotała.
            Pomogła mi przynieść z kuchni odpowiednią ilość kryształowych szklanek. Po drodze coś do mnie mówiła, chyba o tym, jak bardzo wszyscy byliby mną zachwyceni w szkole, ale dokładnie jej nie słuchałam. Moje myśli ciągle krążyły koło rozmowy z ojcem. Zdecydowanie potrzebowałam alkoholu.
            Żeby nie zepsuć sobie tego pięknego, pijackiego wieczoru, postanowiłam, iż nie odezwę się do Lukiego nawet słowem. Całkowita ignorancja.
            Kiedy wróciłyśmy do salonu, wszyscy już siedzieli na kanapach i gawędzili. Tylko Damon stał przy oknie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że milczał przez całą drogę, co u niego było dziwnym zjawiskiem. Zignorowałam to jednak, ponieważ wampir podszedł do nas i wszyscy rozpoczęliśmy imprezę.

~~~~~~~~~~

muzyka soft                   muzyka hard


            - Wiesz, Caroline… Chyba jednak za dużo wypiłaś. – stwierdziłam, a wampirzyca tylko przeturlała się po sofie w moją stronę.
            - Mylisz się, Angie. Ja ciągle – czknęła – jestem trzeźwa.
            - Jakoś nie bardzo to widać. – powiedziałam i zachichotałam. Chociaż ledwo czułam jakieś oznaki upojenia, postanowiłam wczuć się w rolę pijanej. – Jesteś bardzo sympatyko…, symatczy…, sympatyczna, Caroline.
            - Angie, Angie… Jak mogłaś doprowadzić się do takiego stanu? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem Damon.
            - Uwierz, złotko, bywałam w gorszych stanach. – popatrzyłam na starszego Salvatora nieprzytomnie. – Kalifornia, Indiana, Waszyngton.
            - Widzę, że humorek się wyostrzył. – powiedział wampir i mrugnął do mnie.
            - Dobra jak chcecie! Chyba znajdę sobie jakieś wolne łóżko na górze. A wy dalej sobie flirtujcie. – oznajmiła Forbes, bełkocząc.
            - My flirtujemy? – mruknęłam do Damona.
            - A nie? – odpowiedział pytaniem.
            Zachichotałam. Dzięki oparom alkoholu wampir zrobił się jeszcze bardziej „damonowaty”. Do mojego mózgu dotarły ostrzeżenia.
 Nie siedź tu tak z nim, bo jeszcze dojdzie do czegoś między wami. Chyba nie chcemy następnych problemów?
            - Wiesz… Ja już chyba też pójdę na górę. – westchnęłam, a Salvatore na mnie spojrzał. Ledwo wstałam z podłogi, na której siedzieliśmy przez cały czas. – Tylko jeszcze wezmę to.
            Pomachałam przed jego nosem butelką z jakąś whiskey i ruszyłam przed siebie. Po drugim kroku, jedna szpilka zaczepiła się o drugą i czułam jak lecę w dół.
Chyba buty na obcasie plus alkohol stanowią diabelską mieszankę.
Jednak nie minęła sekunda, a poczułam silne ramiona, które uchroniły mnie przed upadkiem. Damon stał nade mną i uśmiechał się łobuzersko.
            - Może przestałbyś się tak szczerzyć? – zapytałam, podnosząc jedną brew do góry.
            Postawił mnie w pionie, a ja szybko zdjęłam mordercze buty. Znowu skierowałam się w stronę schodów. Jeden krok, drugi, trzeci. Wampir zagrodził mi drogę.
            - Pomóc? – powiedział. Kiwnęłam przecząco głową, ale zawiesiłam mu ręce na szyi, on objął mnie delikatnie w talii i ruszyliśmy.
            Ze schodów zobaczyłam jeszcze uśmiechniętą twarz Victorii. Widać, że ona też się trochę odprężyła, bo raczej nie ucieszyłby ją widok mnie, ledwo idącej, podtrzymywanej przez wampira i właśnie znikającej jej z oczu. Chociaż może? Znowu te gdybanie. Po prostu zapytam się ją jutro.
            Damon nawet nie przystanął przy drzwiach mojego pokoju, od razu skierował się w stronę swojego. Już chciałam protestować, ale co mi tam? Pomieszczenie, jak pomieszczenie, nic nadzwyczajnego.
            Starszy Salvatore zaprowadził mnie w stronę łóżka i posadził na nim. Po sekundzie zniknął, a ja od razu wzięłam porządnego łyka z trzymanej w ręce butelki.
            - Widzę, że jednak nie potrzebujesz tego. – pomachał dwiema kryształowymi szklankami, które trzymał w dłoni.
            - Jakoś sobie poradzę. – sarknęłam i na potwierdzenie pociągnęłam kolejnego łyka. Podałam mu butelkę. Wampir od razu wypił trochę trunku.
            - Jej! Jak możesz pić takie szczyny? – zapytał, a na twarzy miał grymas niezadowolenia.
            - Nie stać mnie na nic droższego. Hmm… Przecież ty to kupiłeś. – zaśmiałam się.
            - Poprosiłem o pierwsze dziesięć butelek z brzegu. – odparł i uśmiechnął się.
            - Ale z ciebie „znawca”. Myślałam, że masz dobry gust. – powiedziałam i wstałam z łóżka.
            - Najlepsze alkohole są w tym barku. – wskazał ręką na szafkę w rogu i podszedł do niej. – Nalać ci czegoś naprawdę dobrego?
            - Skąd mam mieć pewność, że nie wrzucisz tam tabletki gwałtu? – zapytałam z sarkazmem.
            - To i tak by na ciebie nie podziałało. – wyszczerzył się. – Wypiłaś już jedną i pół butelki wysoko procentowych alkoholi i nadal trzeźwo myślisz. Masz tylko małe kłopoty z chodzeniem. – stwierdził i podszedł do mnie.
            Mój, wygasający już, instynkt krzyknął właśnie UCIEKAJ!. Zignorowałam to. Przez całe życie uciekałam od wszystkiego. Najczęściej nieświadomie od szczęścia. Zawsze ten cholerny pech mnie prześladował. Miałam tego dość!
            Zbliżyłam się do niego jeszcze bardziej, a on trochę schylił głowę. Nasze głowy dzieliło parę centymetrów. Wiedziałam, że Damon słyszy jak głośno wali teraz moje serce. Wpatrywałam się w jego oczy, tak niepowtarzalne, piękne. Parę kosmyków czarnych włosów spadło mu na czoło, co jeszcze bardziej dodawało mu uroku. Chociaż zapewne wyglądałam teraz jak siedem nieszczęść, on tak samo intensywnie wpatrywał się w moją twarz. Mimo, iż w pokoju panował półmrok, nasze blade twarze były perfekcyjnie widoczne. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak późno już jest. Poczułam jego dwie ręce na moich biodrach. Ten dotyk palił moją skórę. Poczułam, jak robiło mi się gorąco.
            - Jesteś pijana. – raczej stwierdził fakt, niż się zapytał.
            - Wiem. Ty też. – odparłam.
            Damon wpił się w moje usta, a dłonie włożył w loki.
            Nie wiem jakie niebiańskie słowa mogłyby opisać, jak czułam się w tej chwili. Teraz mogłabym umrzeć. Chociaż z każdą chwilą, było mi mało. Po moim ciele przeszły przyjemne dreszcze. Dopiero teraz zorientowałam się, że Damon czeka na to czy odpowiem na pocałunek. Od razu złapałam jego dolną wargę pomiędzy swoje i chwyciłam za włosy, aby jeszcze bliżej przyciągnąć do siebie. Chłopak rozwarł moje usta swoimi i już po chwili nasze języki spotkały się w pół drogi. Przerwałam, aby nabrać trochę powietrza. Wampir wziął mnie na ręce i nagle leżeliśmy na łóżku, tak jak dzisiaj rano.
            - To chyba na tym skończyliśmy. – mruknął, uśmiechnął łobuzersko i ze zdwojoną natarczywością wpił się w moje wargi… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz